3/17/2014

#14 Wielka misja

Wieczorem wychodzę z psem i patrzę na niebo. Gdy jest taki wiatr jak dziś, zazwyczaj spadają gwiazdy, wtedy wymyślam sobie różne życzenia. Wczoraj miałem takie, że aż gwiazda, która spadała, zatrzymała się w połowie, jakby ze zdumienia ją zatkało. Powiedziała: „O pardon, monsieur” i taka była zaskoczona, że nie tylko nie spadała dalej, ale po chwili wróciła i przykleiła się ponownie do nieba. Ale kiedyś wezmę patyk i strącę skubaną, niech mi się spełni.
 - Piotr Adamczyk 


W drodze powrotnej wszystko się pozmieniało. Od lasu poczynając, przez przecznicę do parkingu supermarketu. Wgląd na otoczenie miałam wybrakowany, przez pośpiech nie byłam nawet w stanie określić, czy właśnie tędy kierowaliśmy się na pokaz lotów robaczków świętojańskich. Nie wiedziałam nic, łącznie z przyczyną i skutkami tego nagłego telefonu. Biegłam ślepo za przewodnikiem, dokładając starań, by go nie spowalniać. Po dotarciu na parking, nie mogłam złapać tchu, mimo że zatrzymaliśmy się, żeby odsapnąć. 
Sanada był koszmarnie blady. Widziałam to dzięki niepowyłączanym latarniom, obstawiającym parking. Nie musiałam o nic pytać. Chwilę później naszą uwagę przywłaszczyło sobie Subaru, którego silnik został powołany do życia, wydając przy tym donośny hurkot.
Nie wiedziałam czemu, skoro jego właściciel stał obok mnie, na wpół zgięty. Dopiero po kilku sekundach dostałam od podświadomości z obucha. Jasny gwint!
 - Sasuke! – Wystartowałam w stronę wozu, bez zastanowienia wybierając drzwi od strony pasażera u boku kierowcy. Niestety były zablokowane i w szale szarpałam się z klamką, mimo wiedzy o jałowości takich metod. Podwójnie drażniący był fakt, że szyby przypominały czarną nicość, a Sasuke właśnie się za nimi chował,
 - Uspokój się! – Sanada odciągnął mnie do tyłu. Kiedy przestraszyłam się, że nie będzie miał nic przeciwko, by Sasuke odjechał samopas, on wepchnął mnie na tylny fotel.
 - Zamknij drzwi – usłyszałam srogi warkot Sasuke. Blondyn, goniony czasem, wykonał polecenie, a ja pomyślałam, że dawniej taka odsłona Sanady wydawała się nie istnieć. Miałam okazję bliżej mu się przyjrzeć, kiedy zapinał dla mnie pasy. Byłam tak obłąkana całym zajściem, że nie widziałam nic złego w tym, że tak mnie wyręcza. Bardziej absorbowało mnie, gdzie podział się czadowy chłopak, który stale olśniewał trzydziestoma zębami. Aktualnie mógłby mieć przylepioną do czoła karteczkę panny Cherron z prostym komunikatem, jedną myślą: „Panika!”.
Cóż się mogło stać?
Sasuke ruszył samochodem w awangardowym stylu: z piskiem opon. Uwzględniając środki ostrożności, zapytałabym się czy posiada jakikolwiek dokument, upoważniający go do kierowania pojazdem, ale sytuacja była nieodpowiednia.  Chłopaków zżerał jakiś tajemniczy rodzaj stresu, a ja, obawiając się, że mogłabym palnąć głupstwo, wolałam przesiedzieć podróż w ciszy, żeby nie doprowadzić nikogo do białej gorączki. To było już naukowo udowodnione: Haruno to rodzina o nieprzezwyciężonym, dającym we znaki w każdej sferze życia genie badacza. Postanowiłam przejąć się zapamiętaną gadką Uzumakiego i postąpić na przekór jej.
Opanuję wszystkie, wiążące się z tym emocje, chociaż było jasne, że z moją krwią nie przyjdzie to łatwo.   
 - To Itachi? – wykrztusił z siebie Sanada głosem, po którym nigdy nie poznałabym, że to on. Był słaby, przejęty, piekielnie poważny… Trudno było mi określić też czy stwierdził, czy zapytał. Umościł się całkiem blisko mnie, dojadając kęs jakiegoś przysmaku, który bosko pachniał i jednocześnie droczył się z moim węchem.
 - Itachi? – wymsknęło mi się.
Sanada siedział jednak sztywno, jedną rękę ściskając na pręcie od zagłówka kierowcy. Ów kierowca wykonywał gwałtowne manewry i nie odpowiadał na żadną zaczepkę przyjaciela. Jakieś dwie minuty później Sanada wyczerpał jego zasoby cierpliwości i został skarcony podniesionym o oktawę tonem. Zadrżałam, słysząc zawartą w nim zawziętość. Była wyjątkowo realna i intensywna.
Kare oczy Sasuke śledziły mnie od czasu do czasu w lusterku wstecznym. Oddawałam każde jego spojrzenie, uświadamiając go  w obłędzie, który zaczynał mnie ogarniać. Kolejny lęk wiązał się zaś z szybkością Subaru. Sasuke pędził nieprzejęcie, klnąc za każdym razem, gdy należało wydłużyć czas dojazdu ze względu na próg zwalniający. Przez szybę zarejestrowałam, że przejeżdżamy przez znane mi osiedla, a tu ruch uliczny był szczególnie kontrolowany. Jeszcze tego brakowało, żeby zatrzymała nas straż miejsca, a sytuacja z pewnością się pogorszy z rozdrażnionym Uchihą i obrończym Sanadą w roli głównej. Trzeba będzie wyjaśnić też obecność rozdygotanej dziewczynki-niemowy. Bo strach na bank odbierze mi tę zdolność.
Ale straż miejską miałam na razie w nosie, póki nigdzie nie było jej widać. Ważniejsze, że zaczynałam kojarzyć przedmieścia. Zaczynałam domyślać się, co jest celem Sasuke.
 - Sasuke. – Sanada wystawił przed siebie dłonie, a one zaczęły uspokajająco opadać. Kolebał się w tę i z powrotem przez ostre zakręty, które wykonywał Sasuke, a na domiar tego, nie było pewności, że kierowca jest w stanie zobaczyć gestykulację. – Zachowaj spokój. To jeszcze o niczym nie świadczy, jasne?
Ręce Uchihy mocniej zacisnęły się na kierownicy.
W następnych dziesięciu minutach milczenia rozmyślałam jak mało o nim wiem. Sasori, Deidara, Calvin, Ino… ostatnio do paczki dopisała się Temari – we własnej osobie, a dzisiaj poświęciłam odrobinę czasu, żeby przypomnieć sobie czy imię Itachi było mi znane.
Kim jest Itachi?
Wiedziałam, że rodzice Sasuke zginęli w wypadku samochodowym, a przyjaciel w lotniczym – ta straszna zbieżność wydarzeń sprawiła, że po raz wtórny wdarły mi się do środka same dojmujące emocje. Nie dziw, że był przybity i starał się trzymać ludzi dookoła siebie na pewien dystans. Mnie odebrano tylko ojca, mój ból znaczył tyle co ziarnko grochu w pojedynku z ich falangą.
„Będzie dobrze”, przekazałam mu wzrokowo w lusterku wstecznym. Jego, podobnie jak poprzednio Sanadę, oglądałam po raz pierwszy w takim stanie. Chociaż walczył o utrzymanie pozorów, rezultaty nie działały na jego korzyść. Ten mały, lustrzany prostokąt, ukazujący mi oczy Sasuke, starczył, bym poznała, jak bardzo jest stremowany.
Czułam przez skórę dokąd jedziemy. Raz na jakiś czas moja intuicja błędnie coś odczytywała, ale właśnie tego wieczoru, kiedy wolałam, żeby był to jeden z tych razów, przeczucie nie okazało się pomyłką. Przed nami wyrastał do góry potężny, niedawno odnawiany szpital. Szybko zrozumiałam, że Itachi leży tam w zamknięciu. Że doszło do wypadku, możliwe że ze skutkiem śmiertelnym, biorąc pod uwagę miny chłopaków.
Sasuke nie fatygował się z porządnym parkowaniem. Zatrzymał Subaru, niemal tamując nim wejście główne z automatycznymi drzwiami. Gdy szybko wysiadł z wozu, instynktownie poszłam za jego przykładem.
 - Sanada! – wykrzyknął, zupełnie ignorując moją obecność.
Heterochromik wykaraskał się z samochodu, natychmiast sztywno prostując kręgosłup. Kiedy tak z nim stałam, ramię w ramię, pomyślałam o pułkowniku Uchiha, który dyrygował swoim orężem, którym byliśmy z Sanadą.  
 - Zostań z nią tutaj – powiedział pułkownik, a apodyktyczność kompletnie nie weszła mu teraz w krew. Sasuke podbiegł nieznacznie do wejścia, a potem zatrzymał się i wszystko wskazywało na to, że zmienił zdanie: - Albo najlepiej zabierz ją do domu.
 - Chcesz wrócić na piechotę? To kawał drogi stąd! – zauważył rozemocjonowany Sanada.
Tymczasem Sasuke aż rwał się z miejsca, by wreszcie znaleźć się tam, gdzie go potrzebowano. Zwróciłam uwagę Sanadzie besztającym syknięciem, a później dobrowolnie przysiadłam na masce samochodu. Właścicielem targało tyle uczuć, że nie miał mi tego za złe. Usadowił się obok, głośno wypuszczając powietrze dla uspokojenia. Po prawej pożegnała mnie szybka dreptanina stóp Sasuke.  
 - To coś poważnego, prawda? – zapytałam na wstępie, ostrożnie i półgłosem.
 - Częściej okazuje się fałszywym alarmem, ale w końcu może nadejść ten pechowy czas. – Sanada uniósł głowę i przylepił wzrok do któregoś z szpitalnych okien. – Mam tylko nadzieję, że… to nie stanie się akurat dziś. Tylko nie dziś – zaznaczył.
Poskładałam do kupy strzępy rozmów, usłyszanych w Subaru.
 - Itachi jest chory? – Imię Itachi niewiele mi mówiło, a ta świadomość strasznie dokuczała, sprawiając, że martwiłam się dwa razy bardziej. Tak. Zamartwiałam się telefonem, zachowaniem Sasuke, reakcją i tym co przyniosą ze sobą następne godziny! To było chyba całkiem normalne następstwo tego, że jestem z nim po uszy zakochana.
 - Itachi to brat Sasuke – odrzekł Sanada. Troszeczkę się opanował. Miał już stabilniejszy oddech i mniej bruzd troski na czole. – Kiedyś obiecałem mu, że nie umrze.
Po jego słowach zahulał wiatr. Zawsze znajdywał dobre okazje, by dodać szczyptę dramaturgii, zwłaszcza, gdy mowa była tu o czyjeś śmierci.
Nagle Sanada przybliżył twarz do mojej. W oczach lśniła mu determinacja.
 - Nie zostawiaj go nigdy, OK? Mogę na ciebie liczyć?
 - T-tak – oznajmiłam niepewnie, ale od razu. Jakoś nie czułam, że muszę się namyślać w udzieleniu szczerej odpowiedzi. – Nigdy go nie zostawię.
 - Nawet, gdy będzie cię unikał i odrzucał milion razy?
 - Nawet wtedy.
 - Dobrze – stwierdził, jakby właśnie przebadał jakiś naukowy obiekt. Wyprostował się i podarował mi uśmiech, który nie był prawdziwym uśmiechem, uwzględniając stan emocjonalny, z jakim musiał się zmagać. – To właśnie chciałem usłyszeć. Sasuke taki jest. Zawsze potrzebuje mieć kogoś przy sobie, jakkolwiek dziwnie to brzmi.
 - Zawsze wszystkich odpycha – podkreśliłam.   
 - Ale zawsze znajdują się osoby takie jak ty albo ja. Takie, które widzą, że coś jest na rzeczy. Że to nie w porządku, by jakiś człowiek decydował się na samotność.
 - Więc dlaczego Sasuke się zdecydował?
Sanada rzucił okiem w stronię szeregu wąskich okien, pokrywających przód szpitala. Zrozumiałam, że ma to związek z bratem Sasuke, ale blondyn nie kwapił się, by zaznajomić mnie ze szczegółami. Czekając w napięciu, rozmyślałam nad wypadkiem samochodowym jego rodziców. Skoro Itachi wyszedł z tego bez szwanku albo w ogóle w nim nie uczestniczył, Sasuke musiał widzieć w bracie wsparcie. Jego obecność na pewno łagodziła ból straty najważniejszych pod słońcem ludzi. Ucieszyło mnie to odkrycie aż nie ocknęłam się z głupich wniosków. Bo kto przebywał teraz w jednym ze szpitalnych łóżek? Komu dokuczał zgrzyt zużytych sprężyn i papki zamiast porządnych obiadów? Nad kim wisiała groźba… śmierci?
Potrząsnęłam głową. Nie, nie! Chcę wymazać te myśli, w ogóle ich nie składać. Chcę je usunąć, raz na zawsze!
 - Sakura. – Ręka Sanady pojawiła się na moim ramieniu. Wytrzeszczyłam oczy, a wszystkie obrazy stanęły w miejscu niczym nagranie wideo przy wyborze STOPU. – Cała drżysz.
Spuściłam wzrok. Rzeczywiście, ramiona mi drżały. Zaczęłam je pocierać i naraz zebrało mi się na płacz.
 - Rodzice Sasuke nie żyją – uniosłam się, nie śmiąc spojrzeć Sanadzie w oczy. Czułam jednak, że oniemiał, nie miał bladego pojęcia, że wiem coś spoza ograniczonej dla mnie wiedzy.
 - Nie żyją – przyznał w końcu. – To prawda.
 - Jego przyjaciel też umarł?
Emisja obrazów została wznowiona. Widziałam zupełnie obcych mi ludzi, wyimaginowanych za pośrednictwem wyobraźni, którzy pełnili tam rolę państwa Uchiha. Widziałam jak pewien mężczyzna steruje pojazdem, a jego powieki, ociężałe i nieposłuszne, opadają w dół.
Pokazał mi się też samolot. Tłumy ludzi z walizkami na kółkach, których wpuszczano do włazu pokładowego. Zobaczyłam zgrabne stewardesy i jednego chłopaka – najbardziej szczęśliwego chłopaka na świecie, ściskającego w ręku bilet lotniczy do Niemiec.
Załkałam, chociaż powiedziałam sobie, że Sanada nie zobaczy moich łez. Jakoś sobie poradziłam: zdusiłam je w zarodku, zlikwidowałam zaczątek rozpaczy.
 - Wiesz o Nobu? Skąd? – dziwił się, chyba ze strachu, że to on mógłby mi coś przypadkiem wypaplać.
Nobu. Miał na imię Nobu. Miał też marzenia, którym chciał nadać kształt. Miał rodzinę, sympatycznego pieska, znajomą sprzedawczynię w spożywczym. Miał życie normalnego nastolatka tak długo, dopóki te piękne marzenia nie spuściły go do piachu.
 - Sakura! – Sanada kuksnął mnie barkiem. – Sasuke ci powiedział?
 - Można tak powiedzieć.
Nikt tego nie skomentował. Może wiatr silnej zawiał, żeby się przypomnieć. Był w stanie przecież nadać jakieś wiekopomnej chwili całkiem zgodny z uczuciami uczestników nastrój. Teraz było mi smutno, a jeszcze smutniej zrobiło się, kiedy włosy weszły mi do oczu. Sanada natomiast wyglądał korzystniej, gdy wiatr zaczął bawić się jego czupryną.
 - Nie wepchniesz mnie do auta i nie zawieziesz do domu wbrew mojej woli, prawda? – spytałam z nadzieją.
 - Nie ruszę się stąd. Muszę wiedzieć co z Itachim.
 - W takim razie idź. Źle się czuję z tym, że przeze mnie jesteś zatrzymywany.
Różnokolorowe spojrzenie padło na automatyczne drzwi placówki.
 - I tak nie pozwoliłby mi wejść. Kto chciałby być oglądanym przez bliskich…
Napompowałam płuca.
 - … jak cierpi – skończył Sanada, a moja wyobraźnia zaczęła płatać figle, nawiedzając mnie serią scen.
Wszystko skończyłoby się makabrycznie dla mojej trwałości psychicznej, gdyby nie znajomy, aksamitny głos, teraz ze słyszalną nutką oszołomienia.
 - Sakura?
To Livia.  Ciekawsko wyłaniała się zza bagażnika Subaru. Zanim zdołałam odzyskać nad sobą panowanie i w ogóle przemyśleć przyczynę jej najścia albo spotkania w drodze przypadku, ona weszła już na deptak, otaczający przód szpitala.
 - Mama zdążyła cię zawiadomić?
 Co, proszę?
 - O czym? – zapytał mnie szeptem Sanada. Trudno było mi orzec czy przeszedł odmóżdżenie, czy po prostu miał w głowie sam olej, ale kiedy prawie przycisnął mi wargi do ucha i na domiar tego, zasłonił zbrodnię ręką, myślałam, że z miejsca wydłubię mu oczy kciukami.
I gdzie się zapodział tamten nostalgiczny chłoptaś?   
 - Właśnie: o czym? – wybełkotałam, gapiąc się jak półgłówek w błękitne tęczówki Livii. 
 - W ogóle kim jest… ta pani? – zdążył wtrącić Sanada. Najwidoczniej miał trudności z określeniem jej przedziału wiekowego. Nic dziwnego. Livia była… ekscentryczna. Gdziekolwiek się nie zjawiła, wywoływała kontrowersje. Była kolorowym ewenementem na tle miliarda szaro-burych istnień.
Zacznijmy od zielonych, natapirowanych włosów. Nie sięgały nawet ramion i wyglądały paskudnie z prościutką grzywką, opadając na brwi. Pamiętam jak Livia skarżyła się, że musi je chować, gdyż gryzły się z wymarzonym kolorem włosów. Jednocześnie pękała przed ich zafarbowaniem po tym, jak mama naopowiadała jej bzdur o przypadku jej dalszej znajomej, która ponoć do dziś opłakuje stratę brwi i maluje je henną.
Livia miała też komplet bojówek, a tego wieczoru zdecydowała się na moro. Wyglądało to przyzwoicie z czarnym topem i puchową kurtką, ale chwilami potrafiła tak porażająco dobrać części odzieży, że Hana turlała się ze śmiechu, gdy zapraszano ją do domu, bo bidulka, nie dawała już rady w sobie tego przetrzymywać. Szczęście w nieszczęściu, że Livii nie zrażały żadne krytyczne spojrzenia. Była świadoma tego, jak drastycznie wyróżnia się wśród społeczności małego miasteczka, jednak do teraz nie pojmowałam, co ją tutaj zatrzymywało. Miała pieniędzy jak lodu – mogła podbijać takimi sumami cały świat.
Mniejsza z tym. Sanada chyba o coś zapytał, ale byłam zainteresowana czupiradłem.
 - Mój pracownik gorzej się poczuł. Z biura zabrało go pogotowie – wyznała nam Livia, robiąc pauzę westchnięciem. Planowałam wyciągnąć z niej więcej szczegółów, ale zauważyłam jej pośpiech, a i sama uznałam, że najlepiej będzie stawić się na miejscu niż bezczynnie świerknąć tu ze zboczeńcem. – Idziesz ze mną? – Livia kiwnęła głową na zachętę. Stała już przy automatycznych drzwiach, które właśnie rozsunęły się na polecenie czujnika.
 - W środku jest mama? – zająkałam się.
Gdy Livia to potwierdziła, rozkaz pułkownika Uchihy stał się dla mnie bezwartościowy. Rzuciłam Sanadzie spojrzenie upartego osła, na które zareagował momentalnie, stawiając się u mojego boku.
 - Pójdę z wami.
 - Livio, poznaj Sanadę. Kolegę… mojego kolegi – wysapałam naprędce, żeby przypadkiem nie odsunąć na dalszy plan dobrych manier.
 - Cześć – oznajmił Sanada, nie szczędząc kobiecie krzywych spojrzeń. Nie mogłam uwierzyć, że wysyłał je wszystkie tak bezpośrednio!
Pani redaktor nie dostała czasu na odpowiedź. Wiedziona dziwnym podejrzeniem, pociągnęłam Sanadę do wejścia. Może był to najgłupszy domysł w dziejach głupich domysłów, ale czułam, że obecność mojej matki tutaj, w tym samym dniu i o tej samej porze co Sasuke, nie jest zbiegiem okoliczności.
Czułam to jeszcze przy recepcji, wąchając zapachy sterylności i ślepnąc przez oświetlenie jarzeniówek, usytuowanych w rządkach na suficie. Livia poszła dopytać się o miejsce położenia pacjenta, natomiast ja przeznaczyłam ten czas na krótki wywiad z Kirisame Sanadą.
 - Idziesz tam, gdzie jest Sasuke?
 - Chyba tak – powiedział, a jego spojrzenie skakało z jednego miejsca na drugie.
Nie licząc naszej trójki, w holu znajdowała się liczna, rozświergotana familia i starsza pani przy automacie z gorącymi napojami.
 - Mówiłeś, że nie chcesz tam iść. Że nie chcesz patrzyć - mruknęłam ponuro, nie spuszczając oka z Livii. Nadszedł bowiem moment, w którym załapałam, że proste rozwiązanie uciekło mi sprzed nosa. Wystarczyło tylko udać się tropem pani redaktor i nadstawić ucha na nazwisko pacjenta.
Dzięki Bogu, Sanada sprawił, że przypływ nienawiści do własnej osoby przełożyłam na potem.  
 - Może lepiej będzie go wesprzeć? Poza tym nie wiem, do licha, co się dzieje. Sasuke nie jest typem osoby, która bierze pod uwagę czyjąś troskę. Przynajmniej nie w kwestii Itachiego. Jeśli stało się to, czego absolutnie nie chcę… na pewno mnie nie zawiadomi. Nie będziesz miała mi za złe, jeśli cię zostawię, kwiatuszku?
 - Mama tutaj jest. Na pewno przyjechała samochodem. I nie toleruję żadnych kwiatuszków! – Uszczypnęłam go w uchu.
Wróciła Livia. Na twarzy o oliwkowej cerze widniała konsternacja. Chyba nie całkiem orientowała się w tej popapranej sytuacji, skoro wzmianka o mamie nic mi nie mówiła. Co śmieszne, sama niczego nie rozumiałam. Najchętniej pozwoliłabym się im wszystkim prowadzić za rączkę.
 - Drugie piętro. Sala siedemdziesiąt osiem – ogłosiła odrobinkę niepewnie.  
Mina Sanady była czymś na podobieństwo zapadni albo młotka, którym tłucze sędzia jako znak doprowadzonej do finału rozprawy.  
 - A więc tak… – szepnęłam mu na ucho, stanąwszy na czubkach palców. – Wygląda na to, że idziemy w tym samym kierunku.

Mama rozsiadła się na jednym z plastikowych krzesełek, spoglądając co pewien czas na jesionowe drzwi z naprzeciwka. Zakładałam, że przechodziłyśmy przez to samo: wstrząsającą nowinę, z tą różnicą, że matka przełykała właśnie wiadomość, dotyczącą ludzkiego zdrowia, a ja po prostu nie umiałam się w tym wszystkim odnaleźć. Szłam na równi z Sanadą, a Livia plątała się za naszymi plecami. Dopóki nie zobaczyłam matki, wierzyłam jeszcze, że wszystko wyolbrzymiam. Że pokaz robaczków świętojańskich, zlizywanie dżemu z palca i wspólne konsumowanie konfitury namieszało mi w głowie. Nie byłam przyzwyczajona przeżywać tak wiele, w tak krótkim odcinku czasu.
A na sam koniec dnia, los dołożył mi jeszcze jedno wariactwo.
 - Mamo.
Mama była tak przejęta, że ogarnęła się dopiero wtedy, gdy stanęłam jej na wprost. Próbowałam zgrywać pogodzoną z kolejnością rzeczy, lecz po głębszym zastanowieniu darowałam sobie dalszy wysiłek. Jaki miało sens układane mimiki w emocje, z którymi nie miałam w tej chwili nic wspólnego?
 - Sakura, na litość boską! – Momentalnie poderwała się z krzesła, mierząc mnie wzrokiem od góry do dołu. – Dzwoniłam do ciebie z tysiąc razy! Gdzie ty się podziewałaś? Dlaczego nie odbierasz telefonów?!
Może dlatego, że moja komórka przez cały ten czas wibrowała gdzieś pod fotelami siedzeń Subaru. No tak. Przecież nadal jej nie odzyskałam. Zbluzgałam się za to przeoczenie (oczywiście nie głośno) i spojrzałam matce prosto w oczy.
 - Zgubiłam telefon. Ale to nie jest ważne. Błagam! Powiedz mi, że kosmiczny bogacz nie nazywa się Itachi.
Wzrok matki ze śmiertelnego przeobraził się w taki, którym obdarza się osoby niepoczytalne.
 - Itachi?
 - Kosmiczny bogacz? – wtrącił się Sanada.
Livia podeszła do mamy. Do tej pory nie nadarzyła się okazja, by widzieć ją taką zdezorientowaną. Na bezczelnego wysunęła ku mnie i Sanadzie palec wskazujący niczym skarżypyta.
 - Od razu zaznaczam, że nie wiem co ona tu robi. Była przed szpitalem.
 - Nie przywiozłaś jej tutaj? – Mama dosięgnęła granicy nerwów.
 - Nie. Ten chłopak stał tam z nią.
Wyśmienicie. Albo wszystkim poprzewracało się w głowach, albo to ja byłam jakaś inna i pytania, które zadawałam nie wymagały odpowiedzi. Na przekór matce  postanowiłam nie zdradzać dlaczego akurat ten blondasek akompaniuje mi od samego początku. Poza tym obie kobiety właśnie zdały sobie sprawę, że z jego tęczówkami jest coś nie w porządku. Nawet matka bezczelnie się w nie zapatrzyła.
Sanada lekko się wycofał.
 - Wiem, że mam unikatowe oczy, ale, drogie panie, podziwianie ich przełóżmy na kiedy indziej.
 - Kretyn. – Jeszcze raz zmiażdżyłam płatek jego ucha między kciukiem, a palcem wskazującym. Spodobała mi się ta symboliczna kara.
 - Au, kwiatuszku!
Mama miała czelność rozdziawić buzię.
Do stu piorunów! Przodkowie, czy wy macie wgląd na to, co wyczyniają wasi potomkowie? Niedaleko nas rozgrywała się tragedia. Tragedia osoby, z którą w zasadzie nic mnie nie łączyło. Niemniej przebywał tu ktoś inny. A ten „ktoś” znaczył dla mnie tyle, co cały świat.
 - To twój chłopak? – zapytała spokojnie Livia. 
Zignorowałam ją i obróciłam się wstecz. Drzwi do pomieszczeniami miały w sobie kwadratowy otwór z gustowną firanką. Nie ona była jednak utrudnieniem, lecz szyba z polistyrenu, przez którą nie dało zobaczyć się szczegółów zakątka z wewnątrz. Bez certolenia, równie bezczelnie co moi bliscy, odsłoniłam firankę, a moim oczom ukazała się mieszanka stonowanych kolorów. Czerń, biel, brąz i ociupinka błękitu. Niestety nie byłam w stanie wiele wskórać, nawet po wytężeniu wzroku. Obraz za szybą był jakby pod ochroną.
 - Widzisz coś? – usłyszałam po lewej. Kirisame ustawił się obok ze zmrużonymi oczami. – Bo ja jestem chyba ślepy. – Nagle go natchnęło. Odwrócił się w stronę Livii i mojej matki. – Itachi Uchiha to pani pracownik, zgadza się? – Ściszył głos, żeby nie narazić się na podsłuchy. Dosyć szybko dotarło do mnie, że Sasuke zamknął się za tymi piekielnymi drzwiami i nie ma w zamiarach dać jakiegokolwiek znaku życia.
 - Tak – powiedziała Livia. – Znasz go?
 - Znam jego brata. Ale wiem, że Itachi ma problemy z sercem.
 - Na szczęście był to tylko następny atak, nic poważniejszego.
Nabrałam tchu. Niewykluczone, że Sasuke usłyszał już nasze dyskusje i teraz złościł się, że nie jestem w drodze powrotnej do domu, tylko tutaj. Złościł się, ponieważ patrzę przez poliestrową szybę, żywiąc nadzieję, że ta czarna plamka przy oknie to jego sylwetka. Nie wiedziałam dokładnie co dolegało jego bratu, lecz schorzenie musiało być poważne, a szpitalne wezwania dość częste. „Zbyt częste” – sugerowało mi zachowanie Sanady zanim dołączyła do nas Livia.
 - Mogę tam wejść? – Cholewka, jaki ja miałam zachrypnięty głos! Z niewytłumaczalnych powodów popatrzyłam akurat na heterochromika, ale on tylko podrapał się po głowie.
 - Nie jestem pewien. Sasuke…
Nagle mama odciągnęła mnie od drzwi.
 - Możesz mi to wszystko wyjaśnić? Kim jest ten chłopak? Skąd się tutaj wzięłaś, skoro zgubiłaś telefon i po co, do licha chcesz tam wchodzić? Przecież zamieniliście ze sobą bodaj jedno słowo.
 - Wiem – przyznałam i wróciłam do drzwi, tak zapobiegawczo, jakby zaraz miały stracić mi się z oczu. Dalej mówiłam szeptem, żeby bardziej nie narazić się słuchowi Sasuke: – Ale w środku jest jego brat. Z nim zamieniłam znacznie więcej niż jedno słowo.
 - To nasz kolega – oznajmił Sanada.
 - Który chwilę temu był bardzo wyprowadzonym z równowagi kolegą.
 - Nie życzy sobie towarzystwa. – Mama rzuciła ukradkowe spojrzenie szybie w drzwiach. – Powiedział, że chce być sam. Nie zabraniałam mu, bo… bo to zrozumiałe. Są braćmi, a ja… koleżanką z pracy, która zgodziła się, by dźwigał ciężkie pudła – niemal chlipała. Na wszelki wypadek sięgnęła do kieszeni płaszcza po chusteczkę, ale zanim zrobiła z niej użytek, na Livii spoczęły najbardziej zadręczające się oczy w świecie. – Przepraszam, Liv. Nie wiedziałam, że ma problemy z sercem. To znaczy, coś podejrzewałam, nawet prosiłam, żeby nie nosił tych pudeł, ale on się uparł. Jest strasznie uparty!
Teraz już wiecie dlaczego zawsze histeryzuję. Mam to w genach, cholera!
 - Mebuki, przecież o nic cię nie obwiniam. – Livia przeczesała matce włosy. Dziś rano splotła je w króciutki warkocz, ale po przeżyciach z biura straciły do warkocza wszelkie podobieństwo. – Takie sytuacje już się zdarzały. A ten wariat często przecenia swoje możliwości.
 - Potwierdzam. – Sanada nieśmiało uniósł rękę.  
Uch, potrzebowałam chwili na zebranie myśli i opanowanie trzepoczącego w piersi serca. Od czasu lotu świetlików wyrosła mu para skrzydeł, a teraz, im dłużej tu tkwiłam, tym więcej odczepiało się piór. Mogłam śmiało powiedzieć, że na ten moment zostały we mnie tylko stosiny. Pamiątka po minutce szczęścia.
I w tymże momencie postanowiłam pozować na protagonistkę komiksu. Wmówiłam sobie, że tli się we mnie ten wymagany płomyczek odwagi, który długi czas w ogóle nie nabiera na sile aż dojdzie do jakiegoś przełomowego wydarzenia w życiu bohatera. To był ten moment.
Zdecydowanym ruchem nacisnęłam na klamkę.
 - Pogadam z nim – szepnęłam do Sanady, licząc, że rzucanie aluzjami jest w tym przypadku zbędne, a mama i Livia zrozumieją: zbieram siły na rozmowę w cztery oczy.
Nie słysząc żadnych protestów, weszłam do środka.  

Odnajdywanie wzrokiem Sasuke zajęło mi nanosekundę. Uchiha posadził tyłek na parapecie okna, porzucając obserwację widoków, żeby skierować na mnie oczy przepełnione odrazą. Jedna noga huśtała się bezwiednie nad kaflami podłogowymi, a drugą podkurczył do granic możliwości, podpierając zaciśniętą piąstkę na kolanie. 
Domknęłam po sobie drzwi i stwierdziłam, że optymalnym rozwiązaniem będzie chwilowy postój w miejscu. Najwyraźniej byłam spodziewanym gościem. Ale czy mile widzianym? To miało się jeszcze okazać.  
I okazało. Pół minuty później.
 - Miało cię tu nie być – powiedział srogo.
Długo starałam się nie patrzeć w stronę łóżka z pacjentem. Z jednej strony zdawałam sobie sprawę, że dłuższe wmawianie sobie niestworzonych rzeczy do niczego nie doprowadzi. Życie było złośliwie. Jak człowiek coś sobie wyobrażał, coś w miarę realnego, ono nigdy nie szło nam na rękę, tylko zapodawało kompletnie inny bieg zdarzeń.
Jednak wynik tego pojedynku od początku był przesądzony. Pokusa kłuła niemiłosiernie, sprawiła, że uwaga Sasuke przestała się dla mnie liczyć. Świadoma porażki zerknęłam na łóżko.
Odpoczywał w nim młody, pogrążony we śnie mężczyzna. Kołdra przykrywała go do linii mostka i tylko ramiona zostały bez osłony, żeby ułatwić pracę kilku podłączonych do aparatur kabelków. Słyszałam standardowe pip… pip… pip, które pełniło w tym miejscu funkcję najczęściej słyszanego, ale też najbardziej cenionego dźwięku.
Brat Sasuke miał długie, ciemne włosy, które upinał nisko w węzeł. Teraz były jednak rozpuszczone i porozchodziły się dookoła jego twarzy, a nieskazitelnie biała pościel powodowała, że wyglądał niczym dryfujący wśród chmur. Pomimo wszystko nie potrzebowałam sporo czasu, aby dojść do prawdy. Zresztą, skądś wiedziałam, że zwykle wiąże włosy, prawda? Skąd, do licha?
A stąd, że ten człowiek był nikim innym, jak kosmicznym bogaczem.
Moja matka, moja własna, ukochana matka przez cały ten czas zacieśniała więzi z rodzonym bratem chłopaka, w którym potajemnie się podkochiwałam. Wydawało mi się to… co najmniej kompromitujące, a określiłabym to nawet ostrzej, wiedząc na jakim etapie jest ich znajomość. Przyjaciele? Nie przyjaciele, tylko coś pomiędzy więcej, a zakochaniem? Ciekawe czy Sasuke zdawał sobie sprawę, że podłamana kobietka z korytarza była tak naprawdę moją matulą. Ciekawe czy on też, tak samo jak ja, dopiero dzisiaj ogarnął niektóre sprawy.
 - Hej! – Sasuke obrócił się w moim kierunku, ale wciąż zajmował tyłkiem parapet. – Wyjdź stąd. Chcę być sam.
Pikanie aparatury stale przypominało mi, że nikt nie umarł. Że był to kolejny fałszywy alarm. Jeden z tysiąca innych.
Bez słowa zjawiłam się przy Sasuke i chwyciłam go za nadgarstek. Zamaszyście, nie ostrożnie, jak to miałam w zwyczaju.
 - Co ty…
 - Cicho. – Pociągnęłam Uchihę bliżej łóżka, a potem usiadłam na jego brzegu, klepiąc miejsce obok na zachętę. Sasuke, pokonując zdziwienie, przybrał rozwścieczony wyraz twarzy, uwolnił się od mojego uścisku, ale ostatecznie, tak czy siak, przysiadł tam, gdzie wskazałam.
 - Nie możesz po prostu stąd wyjść? – zapytał warkotem.
 - To byłoby zbyt proste, nie uważasz? Poza tym muszę ci coś uświadomić, bo dłużej nie zniosę twojej miny.
À propos miny – zmarszczki, które oznaczały rozdrażnienie, nagle zupełnie się wygładziły.
 - Idź.
 - Nie. – Sakura, nie pękaj teraz! Doszłaś już za daleko, żeby teraz nieelegancko się poddawać! Z tą mantrą działałam dalej, chociaż czułam zdradliwe ciepło na policzkach. Powoli ujęłam rękę kosmicznego bogacza, leżącą obok mojego uda i zaprezentowałam ją Sasuke jak jakąś kosztowność. Długo czekałam na jego reakcję, a gdy taka nie nadchodziła, użyłam swojej drugiej ręki, by ścisnąć jego i ułożyć na dłoni brata. – Słyszysz? – szepnęłam z myślą o jednostajnym pikaniu, dźwięczącym w tle. – On żyje.
 - Odbiło ci – stwierdził i odsunął rękę. – Co ty wyprawiasz?
 - Uświadamiam ci, że twój brat żyje.
Westchnął.
 - Co takiego nagadał ci Sanada?
 - Wiele rzeczy. Ale nie to jest teraz ważne. Sasuke. – Nabrałam powietrza. Uczucie było porównywalne do mowy końcowej, którą wygłaszał wybrany uczeń ostatniego roku w szkołach. Jakby wszystko od tego zależało. – Samotność jest zła. Żaden człowiek nie lubi być samotny. Dlaczego siedzisz tu, nie zważając na to jak czuje się Sanada? Dlaczego się smucisz? Twój brat żyje.
 - Aleś ty głupia! – Sasuke odłożył rękę brata na wcześniejsze miejsce. – Itachi i tak umrze, nie rozumiesz tego?
OK. Życie było sukinsynem, zdania nie zmienię nigdy. Ale, cholerka, żeby zaskakiwać swoim tokiem do tego stopnia? Co on za bzdury wygadywał?
Poderwał się z miejsca, a ja poszłam za jego przykładem. Tyle uwag sunęło mi się na język, ale dosłownie zaniemówiłam z wrażenia. To wszystko wzmocniło się po jego kolejnych słowach:
 - Skończysz tak samo. Razem z Sanadą.
 - Sasuke, dlacz… - Zrobiłam krok do przodu.
A potem w mig się wycofałam.
 - Wszyscy umrzecie! – Sasuke wykonał zamach prawym ramieniem. Gdyby nie mój refleks, wylądowałabym policzkiem na ścianie albo zawadziłabym o łóżko, zaliczając fikołka. Jeśli przedtem zaniemówiłam, to w tym momencie do pakietu doszedł paraliż. Uchiha telepał się ze wściekłości. Na twarzy miał krzyżówkę gniewu i zimnej rozpaczy. Nigdy go takiego nie widziałam. To, jak reagował w Subaru wydawało się lekkim lękiem w porównaniu z jego obecnym zachowaniem.
Krzyk zaniepokoił osoby z zewnątrz. Sanada wleciał do pokoju lotem błyskawicy i wziął Sasuke na stronę. Sekundę później w pomieszczeniu pojawiła się mama, każąc Livii przyprowadzić tutaj Hanę.
Hana! Niech to szlag. To jasne, że nie miała z kim zostać, więc matka musiała  zabrać ją ze sobą. Z zlepku wrzasków: tych uspokajających od Sanady i rozhisteryzowanych, należących do matki, zrozumiałam, że ten czas siostra przesiedziała w toalecie. Skołowana Livia puściła się korytarzem, na ostatnią chwilę otrzymując od Sanady rozkaz sprowadzenia pielęgniarki.
 - Sasuke, weź się w garść! – Obserwowałam jak blondyn potrząsa Sasuke, starając się opanować obłęd w jego oczach. Nie. Tego było za wiele. Naprawdę nie potrafiłam się ruszyć. Przymknęłam tylko usta ręką, jakby to cokolwiek zmieniało. Ignorowałam też lawinę pytań, którą napuszczała na mnie matka. – Sasuke, posłuchaj mnie. Nic się nie dzieje, widzisz? Itachi przeżył. Nic mu nie będzie.
Łup!
Niespodziewanie Sasuke poczęstował Sanadę pięścią. Trafił prosto w podbrzusze i nic nie wskazywało na to, że dzięki temu się opamięta. Kirisame uderzył kolanami o kafle, rozpoczynając serie stęknięć. Potem rozeźlony wzrok Sasuke zawisł wprost na mnie. Na oniemiałą, unieruchomioną dziewczynkę ze środka sali, która wpatrywała się w niego z wybałuszonymi oczami.
I wtedy z odsieczą  przyszła moja matka.
 - Sakura! – Poczułam mocny chwyt na ramieniu. Obraz nowego, dotąd niepoznanego Sasuke gwałtownie się zachwiał. Nie zdążyłam wykazać się własnymi korowodami, a już przed oczami stanęły mi akwamarynowe ściany w holu. Instynkt kazał mi wrócić do środka i porwać Sasuke w objęcia dla uspokojenia, ale matka zacięcie mnie przytrzymywała. Widziałam przez otwarte drzwi jak Sasuke gapi się niczym lunatyk na leżącego brata, zupełnie jakby był gotów zadźgać go specjalistycznymi nożycami, które dostrzegłam na metalowym stołku z czterema kółkami.  
Sanada musiał włożyć mnóstwo wysiłku, żeby wreszcie wstać. Ale poszczęściło mu się. Mógł pomóc sobie lampką z długim, powykręcanym dla ozdoby prętem.
 - Nikt nie umrze. Ile razy mam ci to jeszcze powtarzać? – rzucił do Sasuke, mrużąc lewe oko z bólu. – To ty sobie to wszystko ubzdurałeś, kretynie.
Dobijała mnie własna bezczynność, ciągle nie potrafiłam zrobił ze sobą porządku. Inna sprawa, że strach mi to uniemożliwiał. Największe wrażenie wywarł na mnie nowy Uchiha. Jak to się stało, że nagle dostał kręćka? W ogóle nie interesowałam się matulą, w pełni skoncentrowana na scenie ze środka sali. Kadra szpitala musiała nafaszerować kosmicznego bogacza jakimiś lekami, bo każdy, zdrowy człowiek już dawno by się ocknął.
Sasuke nie ustosunkował się do oskarżeń Sanady. Postał nad bratem jeszcze kilka chwil, po czym szybkim krokiem skierował się do wyjścia.
Stałam nieruchomo, patrząc jak idzie wprost na mnie, czekając aż zrobi coś nieprawdopodobnego, coś, na co w ogóle bym nie wpadła.  
Ale tak się nie stało.
Ujrzałam tylko oczy, miotające iskrami i czerwoną od złości twarz. Sasuke minął mnie możliwie obojętnie i zaczął znikać w korytarzu.
 - Ten chłopak… - sapnęła za mną mama. – Z nim jest coś nie tak!
Sanada opuścił salę i zamknął po sobie drzwi, jeszcze lekko garbiąc się po ciosie Uchihy.
 - Wszystko z tobą dobrze? – Mama się zatroskała.
 - Poboli, przestanie.
 - Jesteś pewien? – zapytałam. – Możemy zajść do lekarza. Mamy go pod ręką. - W sumie po tym wszystkim nie nadawałam się do użytku, więc co mi szkodziło zaopiekować się Sanadą.
Nagle podchwycił moje spojrzenie.
 - Sakura. Pamiętasz co mówiłem ci w Shobarze? Wtedy, w ośrodku?
Chciałam właśnie powiedzieć, że rozmawialiśmy na różne tematy póki nie przypomniałam sobie o jednej wymianie zdań. Przecież długo nie potrafiłam wyjść po niej z szoku.
 - A-ale… Myślałam, że nie mówisz tego na poważnie.   
 - W takim razie źle myślałaś.
 - Nadal nie wiem o czym mowa. – Matka wzruszyła ramionami i usiadła na porzuconej kozetce przy ścianie. – Porozmawiamy w domu, Sakura. Za dużo tego wszystkiego jak na jeden dzień – mruknęła, rozmasowując skronie. To po matce miałam tak słabe nerwy. Szczerze mówiąc mogłabym się do niej dosiąść i po prostu przeczekać kryzys.
Sasuke był niepoczytalny psychicznie i twierdził, że moja śmierć to tylko kwestia czasu. Nastąpi prędzej czy później. Cha, cha, cha.
 - Wszystko dobrze? – Sanada przyjrzał się mojej twarzy. To oczywiste, że wyglądałam opłakanie, zupełnie jak w horrorach, kiedy bezmózga bohaterka po raz pierwszy mierzy się z psychopatą. Stwierdziłam, że przy takiej paranoi moje aktorskie możliwości i tak nie zdadzą się na nic większego.
 - Nic nie jest dobrze – wyznałam szczerze. Zabrałam Sanadę trochę dalej od matki, żeby niczego nie wyłowiła uszami. – Sasuke wygadywał straszne rzeczy… J-ja…
 - Zawsze jest z nim gorzej, kiedy Itachi trafia do szpitala. Po prostu nie powinnaś była tam wchodzić. Z doświadczenia wiem, że rozmowy tylko pogarszają sprawę.
 - W takim razie dlaczego mi pozwoliłeś? Nie miałeś nic przeciwko, gdy otwarcie przyznałam, co zamierzam.     
Sanada potrzebował chwili na zastanowienie.
 - Nazwijmy to pierwszą nadzieją.
 - Pierwszą nadzieją?
 - Wiadomo, to ta najmocniejsza. Następna jest taka sama, o ile poprzednia się sprawdzi. A jeśli się rozczarujesz, każda kolejna słabnie, aż w końcu zaczyna ich brakować. 
Jakie to… mądre. I na swój sposób denerwujące - dla człowieka, który zajmował to samo stanowisko, co ja.
 - Chcesz powiedzieć, że twoja wiara we mnie właśnie osłabła?
 - Jestem delikatny, no nie? – Wyszczerzył się tak, jakby napad wściekłości u Sasuke nigdy nie nastąpił.
Z niedowierzenia potrząsnęłam głową.
 - Na nic mi twoje delikatność! I nie waż się we mnie wątpić! Doskonale sobie poradzę.
Mama popatrzyła na nas dziwnie z kozetki.
 - Pewność siebie to jedna czwarta sukcesu – powiedział znawczo Sanada.
A ja miała nieprzyjemnie uczucie, że nie sprawdziłam się w powierzonym mi zadaniu. Choć nie dałam tego po sobie poznać, nie mieściło mi się w głowie, abym mogła kogokolwiek rozczarować. Jeśli teraz nie sprostałam oczekiwaniom i osłabiłam kolejne nadzieje, zrobię wszystko, żeby z powrotem je umocnić oraz utrzymać tę siłę na tyle, na ile będzie to konieczne.
Dalej nie mogłam niczego rozplanować, ponieważ pewien głos postawił moją mamę do pionu.
 - Siostra, siostra!
Zobaczyłam biegnącą w podskokach Hanę. W ręku trzymała wypchanego watą króliczka i napój w puszcze z automatu. Wyglądało na to, że Livia nie potrudziła się cokolwiek wyjaśniać, bo siostra była wyjątkowo z czegoś zadowolona. Przypominała mi trochę archeologa na wykopaliskach z ostatniego filmu przygodowego, który obejrzałyśmy razem.
 - Nie uwierzysz co ci zaraz powiem! – Zatrzymała się przede mną, mocno odchylając głowę, by spojrzeć mi w oczy.
 - Hanabi! Ciszej proszę – skarciła ją mama.
Livia dobiegła do nas ciut później, momentalnie wybierając miejsce na kozetce obok mamy. Jej natapirowane włosy wyglądały jeszcze potworniej, a kiedy przeczesała palcami grzywkę pomyślałam, że równie dobrze mogła wsadzić palec do kontaktu i zostać porażona prądem. 
 - Hej, brzydulo! - Hana naciągnęła kieszenie mojej bluzy, żebym zwróciła na nią uwagę.
 - Urocza – mruknął Sanada z wymuszonym uśmiechem.
Hana najwyraźniej go nie usłyszała, zajęta wstrzymywaniem potoku słów, który osiadł jej na końcu języka. Wiedziałam, że czeka na odpowiedni moment. Moment, w którym cała nasza uwaga będzie skupiała się tylko na niej.
 - Gadaj – westchnęłam.
 - Widziałam supermana! Tutaj, w szpitalu!
 - Supermana? – zapytał Sanada, tym razem udając, że jest to wiarygodne. – Takiego z czerwoną peleryną i w niebieskich rajstopach? – Nachylił się nad Haną.
 - Nie. On jest ładniejszy! - Potrząsnęła głową, a kiedy wreszcie przeniosła wzrok na Sanadę, wciągnęła szybko powietrze i zamarła. No tak, obok kolorowych oczu Kirisame nie dało przejść się obojętnie. Każda kobieta, mała czy duża, musiała przerwać na moment wszystkie czynności życiowe i po prostu się w niego zagapić. – Siostra – rzuciła do mnie na zaczepkę, nie odrywając oczu od Sanady. – Dlaczego obok ciebie kręcą się zawsze tacy ładni chłopcy?

Przez tę aferę w szpitalu i poprzednie przygody z udziałem moich ładnych chłopców, na śmierć zapomniałam, że należę również do sfery szkolnej. Oprócz tego, że wciśnięto mi kilka niedogadzających ambicjom ocen, panna Cherron wspomniała o upływającym czasie w wierszu jakiegoś francuskiego poety i atakowała mnie aluzjami, wyrażającymi jej zniecierpliwienie wobec referatu.
Oczywiście Sasuke nie mógł mnie wspierać, gdyż od dwóch dni opuszczał zajęcia. Próbowałam wykazać odrobinę zrozumienia, jednak podczas lekcji historii oceniłam jego zachowanie na miarę zwykłego tchórza, słuchając wykładu o heroicznych samurajach. Zamiast zmierzyć się ze mną w cztery oczy, porozmawiać tak otwarcie jak nigdy przedtem, on wolał wznosić dookoła siebie mury i znowu się odgradzać.  
Na siódmej lekcji Cal położył na ławce egzamin z piątego rozdziału, a otrzymaną ocenę nabazgrał tak olbrzymią czcionką, że najprawdopodobniej była widoczna dla uczniów z ostatniego rzędu. Olałam jednak niski stopień, resztę dnia spędzając na czymś, czego nauczyciele nie cierpią najbardziej. Oni nazywali to myśleniem o niebieskich migdałach, a ja po prostu rozpamiętywałam wszystkie niespodzianki, które zaserwował mi Sasuke w przeciągu naszej korelacji. Szczególnie często odbiegałam myślami do sali kosmicznego bogacza, przypominając sobie wrzaski Sasuke, moment utraty kontroli i masę uczuć, które wówczas na mnie spłynęły z rwącym prądem.
Skończysz tak samo. Razem z Sanadą.
Wszyscy umrzecie.
To jasne, że człowiek nie był w stanie przewidzieć swojej śmierci, ale to również niesprawiedliwie, kiedy jej czas wyznacza niepowołana do tego osoba. Nigdy nie porywałam się na większe ryzyko, pomijając niedoszły wypadek z Kyomachi i… No tak, przecież do wszystkie doszło na oczach Sasuke. Cholewka!
Przynajmniej teraz zaczynałam rozumieć, dlaczego kazał mi trzymać się od siebie z daleka, dlaczego bezustannie zasypywał mnie ostrzeżeniami, prawił jaki to on nie jest popieprzony i ile razy zaskakiwał czymś, co powinno odpychać, lecz na mnie zawsze działało ze skutkiem odwrotnym. 
Sasuke bał się, że nasza znajomość… mnie zabije? Brzmiało niedorzecznie, ale lęk zdawał się być zrozumiały po tym, co przeszedł. Chociaż nie mogłam zapominać, że jego przeszłość znałam tylko połowicznie, jeżeli nie cząstkowo.
 - Sakura, masz… - Kiba siedzący ławkę dalej obrócił się do tyłu, zapewne po to, by coś pożyczyć. Jednak następne słowa uwięzły mu w gardle, więc milczenie pogrążyło nas na kilka sekund, póki nie oprzytomniał: – O rzesz ty! Co z tobą? Wyglądasz jakbyś lada moment miała się rozbeczeć.
Bo Sasuke stracił rodziców, stracił kolegę z Niemiec i teraz jest bliski utarcie brata, phi! On był przekonany, że go straci. Te myśli nastręczały mnie niesamowitym smutkiem, którego hamowałam tylko ze względu na miejsce publiczne.
 - To nic. – Otarłam kąciki oczu. Na wszelki wypadek. Współczułam mu, ale byłam jednocześnie zła, że wkładał mnie do wora z etykietą pewnej śmierci. Co to, to nie.  Sasuke nie niósł ze sobą śmierci.
A-ale to we mnie siedziało, tak czy owak. Jeden, malutki lęk, któremu byłam niezdolna się oprzeć. Co jeśli rzeczywiście umrę? Co jeśli własne widzimisię w ratowaniu Sasuke zaprowadzi mnie do grobu? Wstydziłam się tych myśli, ale z drugiej strony miałam pewność, że gnębią mnie tylko ze względu na jedną sytuację: tę wyjętą z dzielnicy Kyomachi. Wówczas czułam na karku zimny oddech śmierci, można powiedzieć, że czekałam na pokaz slajdów całego życia, o którym mówi się w filmach. Nic nie nadeszło.
Ponieważ Sasuke został supermanem.
Nagle, myśląc o naszej kłótni, gdy było już po wszystkim, a my dyszeliśmy głośno patrząc sobie w oczy, pamięć odtworzyła coś, czego przedtem nie brałam pod uwagę.
- Sakura? Przerażasz mnie – wymamrotał Kiba. 
Słuchałam głosu Sasuke, gapiąc się paranoicznie w brązowe spojówki chłopaka przede mną, ignorując każdą jego próbę złapania ze mną kontaktu.
Zaczyna się.
Ty! To ty jesteś moim największym błędem.
Ratuj się…
Ratuj się.

 - Nienawidzę go!
 - Już to wiemy, Tem.
 - Ale to jest najprawdziwsza, czysta nienawiść! Nigdy wcześniej takiej nie czułam. Już zaplanowałam co najmniej sto sposób na jego śmierć w męczarniach.  Popatrz! – Podstawiła mi przed oczy telefon z włączonym wyświetlaczem, Tem była nader zrozpaczona, skoro postanowiła podzielić się prywatnymi smsami. – Jak on śmiał?! Jak ty śmiałaś?
 - Ja? – Zrobiłam defensywny krok do tyłu. – Nie prosiłam się o żadne porwanie! Tym razem nie możesz niczego mi…
 - Nie o tym mówię! Podałaś temu ćwokowi mój numer! – warknęła podczas trwania ostatniej przerwy przed końcem zajęć.
Pogoda była przyzwoita: niebo zaczynało wychylać się spomiędzy powłoki deszczowych chmur, więc wykorzystałyśmy okazję, żeby odświeżyć zgrzane mózgi powietrzem z zewnątrz. Szkolny dziedziniec był miejscem spotkań w cieplejsze dni. Oprócz nas, było tu mnóstwo innych uczniów – obstawili fontannę, ławki przy boiskach do gry, miejsca pod koronami drzew, a nawet schody, prowadzące do wejścia liceum, czego dyrektorka nigdy nie pochwalała. Było na tyle gwarno, że nikt nie zwracał uwagi, jak skaczemy sobie z Temari do oczu.
 - Ćwokowi? – Z rozbawieniem powtórzyłam jej nową obelgę. Zazwyczaj dureń sprawdzał się kapitalnie w wyzywaniu innych.
 - Tak, jest ćwokiem! Nie zasługuje na durnia, jak wszyscy inny.
 - Jest wyjątkowy – zauważyłam.
Natychmiast skatowało mnie wrogie spojrzenie.
 - Nie. Jest natrętny i zdecydowanie zbyt pewny swego.
I zdecydowanie zbyt łatwo udawało mu się wyprowadzać Tem z równowagi, zwłaszcza, że nie było to wcale takie proste.
Kiedy rozsiadłyśmy się na trawniku, opowiedziałam jej pokrótce co mi się przytrafiło. W ustalonym porządku, rzecz jasna. Zaczęłam od jazdy Subaru: przyjemnej i bezpieczniej (tu kłamstwo było konieczne: Tem mogłaby rozsadzić cały świat, dowiadując się o „gwałcie”), potem dłuższą chwilę tłumaczyłam jej czym byli książkoholicy oraz kawałek nieba, a na twarz Temari stopniowo nasuwał się uśmiech. Nie dziw, że pomysłowość chłopaków zrobiła na niej wrażenie. W nagrodę za ten wieczór postawiłam Sanadę w dobrym świetle, żeby zapunktował w oczach przyjaciółki. Bo w zasadzie był całkiem milusi, abstrahując od egocentryzmu w sprawie oczu i wszystkich kwiatuszków.
Ale najmocniej wstrząsnęła nią wieść o kosmicznym bogaczu.
 - Twoja mama… - Jej buzia była rozwarta, ale długo nie wylatywał stamtąd żaden dźwięk.
 - I brat Sasuke, tak, właśnie to! – Pomogłam jej, krzyżując ramiona, jakbym była z tego powodu obrażona na cały świat. – Oczywiście mama wszystkiemu zaprzecza. Romans czy nie, są sobie bliscy. To szofer w firmie Livii.
 - I on jest chory?
 - Szczegółów nie znam. Podobno czeka na przeszczep serca – powiedziałam, pochmurniejąc. - Prawdę mówiąc, jest dla mnie jak obcy. Lekarze nie chcieli nic zdradzać komuś innemu za wyjątkiem Sasuke. Poza tym wróciliśmy z mamą do domu zanim się wybudził. 
Pominęłam milczeniem chorobę psychiczną Sasuke. Na ten czas, po wysłuchaniu opowieści o przygodzie z robaczkami świętojańskimi, zaufanie Temari rosło. Dodatkowo historia z Itachim ścisnęła jej serca i możliwe że współczuła Sasuke. Chciałam, żeby ten stan rzeczy utrzymał się dłużej. Żeby nie wchodziła mi w paradę, podczas realizowania wielkiej misji.
Właściwie miałam w planach rozpocząć ją już teraz.
 - Tem…
 - Czekaj, próbuję wyjść z szoku – bąknęła, mrugając oczami z udawanym przejęciem. Chwilę później poczułam na sobie oskarżycielskie spojrzenie: - Wytłumacz mi proszę, jak to jest, że we mnie podkochują się sami frajerzy, a w tobie mroczny, tajemniczy Sasuke Uchiha? W ogóle nie wiem skąd się urwał. Takich typów wciska się do telewizyjnych seriali dla naiwnych nastolatek. Jeszcze nasz potencjalny kandydat na przystojniaka z filmów okazuje się czułym, romantycznym mężczyzną, który zabiera cię na macanki pod gołym niebem. A  żeby było jeszcze bajeczniej, na niebie fruwają robaczki świętojańskie. Jakież to słodkie! – Powstawszy, wsparła ręce na biodrach, markując się na choleryczkę. – To takie romantyczne, że zbiera mnie na kolorowe rzygi. – Aby to uwiarygodnić, odegrała nawet krótką scenkę oddawania wymiocin. – Nie gadaj, że dałaś się na to nabrać!
 - Tem, spokojnie…
Po pierwsze: Sasuke się we mnie nie podkochuje. Przynajmniej nie zostało to jeszcze udowodnione.
Po drugie: jakie macanko?!  Kiedy teraz o tym pomyślę, to ja przyciskałam go do muru, żeby wreszcie mnie pocałował. Czysta kompromitacja.
No i po trzecie: co odbiło Temari? Pięć minut temu myślałam, że pomysły obu panów pobiły jej serce. Skąd ten nagły sprzeciw?
 - A jeśli powiesz mi teraz, że uważasz go za ideał, trzasnę cię w łeb – ustaliła. Nieświadomie spowodowała też, że znów wróciłam do minionych dni, do szpitala i okropnych wrzasków.
 - Nikt nie jest ideałem.  
Tem mnie obserwowała, cała najeżona.
 - To nie oznacza, że można się zakochiwać w największym nie-ideale – powiedziała.
Wydęłam usta. Moje policzki zaczęły płonąć.
 - Ja wcale…
 - Przestaniesz się w to bawić? Nie wychodzi ci.
 - Ech, dobrze. Może trochę – pisnęłam cicho, pokazując miarkę na palcach. Tem jednak nie dała się oszukać.
Na chwilę zamknęłam oczy. Wielka misja, Sakura, wielka misja! – wołało moje „drugie ja”, to nierozsądne, które chciało ze wszelką cenę pozyskać sobie względy Sasuke. Największego nie-ideału.
Zanim zaczęłam, nabrałam tyle powietrza, ile były w stanie pomieścić moje płuca.
 - Tem, jesteś mi potrzebna!
 - Doprawdy? W co wpakowałaś się tym razem? – prychnęła. – Sasuke ma dziką fantazję zaryglowania ciebie w piwnicy?
 - Mówię poważnie.
 - Ja też.
No dobrze, taka fantazja rzeczywiście nie była dobrym materiałem na żart.
Podniosłam się z ziemi i otrzepałam mundurek.
 - Szczegóły poproszę – mruknęła łaskawie Tem.
 - To nic wielkiego, potrzebuję tylko numer telefonu do Sanady.
Brwi Temari zmarszczyły się niebezpiecznie mocno. 
 - Chyba mnie zaintrygowałaś.
 - To znaczy, że pomożesz?
 - To zależy. Chcesz ukartować coś, co ma związek z Sasuke Uchihą?
Zawahałam się dosłownie na moment. Ta przeklęta sekunda ciszy była dla Tem jak jawne przyznanie się do zbrodni.
 - W takim razie moja odpowiedź brzmi: nie – oznajmiła.
 - Tem! Ty nic nie rozumiesz! To moja wielka misja!
 - Na czym polega ta „misja”? – Nie uciekło mi jak podle zadrwiła z ostatniego słowa.  – Jakieś poważniejsze macanko?
 - Uczepiłaś się…
 - Wybacz! Jeśli człowiek znajduje chłopaka i dziewczynę… pod łóżkiem, trudno odpędzić pewne scenariusze.
W takim wypadku należało posunąć się do ostateczności. Wytłumaczenie Temari mechanizmu naszego układu było najpotworniejszą ze wszystkich perspektyw. Z kolei, żeby nie zaburzyć rozkładu na dzisiejszy dzień, musiałam zdobyć ten numer przed końcem lekcji i rozmówić się z Sanadą. Plus, zakładałam, że z jego strony też pojawią się zastrzeżenia, których obalanie odejmie mi sporo cennego czasu.
Stanowczo zatrzymałam się na wprost Tem i po prostu zrobiłam najlepsze maślane oczka, na jakie było mnie stać - przepis na sukces w wyżebrywaniu opracowany przez Hanabi Haruno.
 - Proszę! Nigdzie nie zniknę, nikt mnie nie porwie! Naprawdę bardzo, ale to bardzo mi na tym zależy!
Tem przyglądała mi się z założonymi ramionami. Gdyby wyraz twarzy miał swojego odpowiednika w broni palnej, u mojej przyjaciółki byłaby to armata.
 - Wiesz co? – podjęła dokuczliwym głosem. Nie wróżył nic dobrego. – Rób, jak uważasz. Jeśli policja znajdzie twoje zwłoki, zjawię się na miejscu zbrodni tylko po to, żeby popatrzyć. Przy okazji zasadzę ci jeszcze kopa w tyłek.
 - Em… – Rety, to wszystko brzmiało straszliwie. Czułabym się trochę niezręcznie w niebie, gdyby inne aniołki podglądały jak moja przyjaciółka bezcześci zwłoki.
 - Umowa?
 - Umowa. – Uścisnęłam jej rękę.
Temari zaczęła wystukiwać na telefonie odpowiednie komendy, ale nagle przerwała pracę, żeby popaść w nostalgię.
 - Przy okazji – powiedziała miękko – kiedyś postawię cię w mojej sytuacji.
 - Co to ma niby oznaczać?
 - Kiedyś cię zmartwię. Zacznę robić same głupie rzeczy i będę rozkoszować się, widząc ciebie całą w nerwach.
 - To kolejna umowa? – spytałam.
 - Nie, to obietnica.

Dwie godziny później biegałam już po swoim pokoju, skacząc z jednego miejsca do drugiego. Zdążyłam założyć na siebie tylko t-shirt w kolorze paryskiego błękitu, znoszone dżinsy i ukochane trampki z poobrywanymi końcami sznurówek. Zdecydowałam też na stałe zrezygnować z usług plastra. Pamiątka pod okiem była już prawie zagojona. Po uzgodnieniu z mamą godziny powrotu i niewinnym kłamstewku, pozostało mi tylko wierzyć w Sanadę i własne szczęście.
Zabarykadowałam się w kuchni – jedynym miejscu, w którym o takich godzinach nie groziło mi żadne niebezpieczeństwo. Mama przygotowywała się wówczas do wyjścia, a Hanę hipnotyzowała emitowana kreskówka.
Ukrywszy się za lodówką, zaopatrzyłam się w telefon i szklankę wody na uspokojenie.
Sanada odebrał po czterech sygnałach.
 - Halo?
 - Kirisame Sanada, jesteś mi potrzebny.
 - Tak oficjalnie, co? – Usłyszałam zgrzyt starych sprężyn. Być może właśnie podnosił się z łóżka po popołudniowej drzemce. - Nie będę pytać skąd masz mój numer. Kobiety znają lepsze patenty od mężczyzn.
Maślane oczka były patentem na szóstkę, uwierzcie.
 - Sanada…
 - Sakuro… - drażnił się ze mną. Podły drań!
 - Potrzebuję cię.
 - Jak każda kobieta.
Grr! Znajdę dla siebie czas, kiedy będę żałować ograniczeń przy rozmowach telefonicznych. Wytrzymaj, skup się na rzeczach istotnych, umacniałam się w myślach. Czy będzie warto? To miało się jeszcze okazać. 
Westchnęłam.
 - Mam dla ciebie fuchę. A jako, że jesteś moim nowym przyjacielem, liczę, że nie będziesz żądał za to zapłaty.
 - Wypraszam sobie! – prychnął i, sądząc po odgłosach, z powrotem padł na materac. – Za seks nie trzeba płacić, kwiatuszku. Po prostu moje wymogi są dosyć surowe i nie jestem pewien czy jesteś...
 - Sanada! – Uch! Kiedyś rozszarpię go na strzępy i wydrę serce z klatki piersiowej, przysięgam! – Nie chcę seksu, tylko przyjacielskiej przysługi. To wszystko.
Podskoczyłam, słysząc jak ktoś gwałtownie nabiera powietrza. Hana wyglądała zza zabudowy kuchennej i miała oczy jak spodki przez dźwięk „zakazanego słowa”.
 - Hana, czek… - Postanowiłam improwizować, zanim będzie za późno.
 - Mamo!
Uciekła, skubana.
I było pozamiatane.
Sanada zwijał się ze śmiechu na drugiej linii, tymczasem ja załatwiłam sobie rodzinną dyskusję matki z córką. Albo zacznie rozprawiać o zabezpieczeniach, albo po prostu zabroni mi wyjść, uwzględniając swoje podejrzenia. Najgorsze, że nie uśmiechał mi się żaden wariant.
 - Cicho! – nakrzyczałam na chichrającego się Sanadę. – Mam dla ciebie fuchę, która nie może czekać.
 - Czyli to nie o seks chodzi? – zapytał, ale wyraźnie słyszałam, że tłumi następne salwy śmiechu.
 - Oczywiście, że nie.
 - Skoro to nie seks, fucha będzie cię coś kosztować.
 - Co takiego? – oburzyłam się. – Przecież jesteś moim przyjacielem!
 - Znamy się raptem kilka dni, ale strategię masz dobrą, kwiatuszku. Interesy z tobą to będzie czysta przyjemność.
Parsknęłam, zła na tyle rzeczy, że trudno byłoby uzbierać je do jednej kupy. Mimo wszystko, nie miałam wyjścia, musiałam powierzyć sprawę w ręce Sanady.
 - Dobra. Mów, czego chcesz.

Opatulona płaszczem drżałam z zimna przed słynną hurtownią. Za dnia nie straszyła tak bardzo jak w nocy, więc moja wyobraźnia w ogóle się nie wychylała. Bardziej przerażało mnie to, co zastanę w środku – nie licząc śpiworów i stojaka ze świecami. O tak! Śpiwory i świecie: dwie wskazówki, każda go kitu.  
Najpierw obejrzałam obiekt z przodu. Na szczęście znalezienie drzwi nie było dla mnie żadnym wyzwaniem. Były tylko jedne, ponieważ inne, widoczne z tej strony przypominały bardziej garaże albo wejścia do hal produkcyjnych.
A Naruto powiedział:
Wyprowadzał cię też ze starej, nieużywanej hurtowni, której grozi zawalenie, a potem wziął na ręce… i po prostu uciekł!
W tamtym momencie Sasuke skradł mi jeden z najważniejszych zmysłów, wobec czego musiałam polegać na uwagach Naruto. W każdym razie korzystałam dodatkowo z własnej pamięci.
Kolejność ustalałam jeszcze w szkole. Zgrzyt drzwi, schody wiodące w dół, potem echo, wyraźne i głośne. Myślałam o jakimś dużym pomieszczeniu i to ono było jedynym zastojem na mojej drodze. Być może łączyło ze sobą dziesiątki innych pokoi, rozwidlało się po iluś metrach albo kończyło ślepym zaułkiem. Jednak dodawałam sobie otuchy: przeszukam wszystko w poszukiwaniu świec i śpiworów. A jeśli mi się nie uda, poczekam na Sasuke tam, gdzie utknę.
Jeśli zgodził się tutaj stawić.
Otworzyłam zrdzewiałe drzwi, rozumiejąc już dlaczego przedtem tak hałasowały. Następnie wkradłam się na palcach do środka i ujrzałam paskudne ściany, z opadającymi płatami farby. Wokół roznosił się zapach stęchlizny, silniejszy niż za pierwszym razem.
Wreszcie zobaczyłam to, co chciałam. Schody! Korytarz okazał się ciasnawy, stopnie były jedyną drogą ucieczki. Pokonałam je z ostrożnością, żeby zaprezentować się Sasuke bez zwichniętej kostki i siniaków na ciele.  
Kolejne drzwi. Do tej pory wszystko szło po mojej myśli.
Do tej pory…
Otóż gdy tylko pojawiłam się w przestronnym, zupełnie pustym pomieszczeniu, głowę dałabym sobie odciąć, że rozeszło się czyjeś echo. Zastygłam w miejscu na długie pięć minut, nasłuchując dalej. Musiałam znajdywać się w punkcie planu, który uznałam za potencjalne utrudnienie. Miejsce było o dwakroć bardziej obskurne od korytarza. W większości prześwitywały tutaj poniszczone cegły, a cała konstrukcja w każdej chwili groziła runięciem. Stwierdziłam, że za czasów świetności hurtowni istniała tu hala produkcyjna. Niestety, albo i na szczęście, wyniesiono stąd wszystkie dowody, które pomogłyby mi wydać ostateczny wyrok.   
Postałam nieruchomo jeszcze kilka chwil, dopóki nie odważyłam się wysunąć pierwszej teorii. Może przez przypadek o coś zawadziłam, a echo miało mnie w tym tylko utwierdzić?
Do czorta, nie mogłam przecież bezczynnie tu sterczeć!
Z ustami zaciśniętymi w cienką linię opornie posuwałam się dalej. O dziwo poszczęściło mi się i tym razem. Otaczały mnie same wjazdy do garażów i potężne, powleczone rdzą wrota, które prowadziły do magazynów. Jedyne drzwi, które rozmiarowo pasowały do człowieka, ulokowano w rogu hali, tym najbliżej mnie. Odetchnęłam z ulgą i stawiłam się przed nimi ze zwycięskim uśmiechem. Sasuke najpewniej wścieknie się, że myszkowałam w jego sekretnych sferach, ale nie wpadło mi do głowy lepsze miejsce, w którym moglibyśmy szczerze porozmawiać.
Zdeterminowana jak nigdy dotąd, ścisnęłam w ręku klamkę. Chciałam wbiec do środka w mistrzowskim stylu, jednak niespodziewanie okazało się, że… blokują mnie drzwi.
 - Zamknięte? – szepnęłam do siebie, pastwiąc się ze zniecierpliwienia nad niewinną klamką. Tego nie przewidziałam.
Z drugiej strony nie doprowadzało mnie to do krańcowej wściekłości, miałam w zanadrzu plan awaryjny. Przecież w hali produkcyjnej było sporo miejsca. Na pewno dogodnie się tam rozgoszczę do czasu przyjścia Sasuke.
I w istocie chciałam to zrobić. Dopóki nie rozległy się aż nadto znane głosy.
 - Czy myślisz o tym, co ja?
Przełknęłam ślinę. Dźwięki pochodziły z zamkniętego pokoju i jeszcze nigdy tak mnie nie przestraszyły.  
 - Nasz kochany drań wreszcie raczył się zjawić! – wykrzyknął Deidara. Dwa zdania były w zupełności wystarczalne, bym mogła orzec, że są upici w trupa. – Zapomniałeś kluczy, Uchiha?
Nie było sensu udawać Sasuke. Moje aktorstwo sięgało daleko, ale pasjonatem przekształcania głosów nie byłam. Ze strachu zdecydowałam się cichutko oddalić, starając się nie wydać najłagodniejszego odgłosu.
Wewnątrz pokoju zapadła cisza.
 - Deidara. – Sasori musiał pociągnął łyk alkoholu. Słyszałam jak przelewa się ciecz i zarazem czułam jak gwałtownie rośnie napięcie. – Chyba mamy nowego gościa.
 - To nie Uchiha?
Brak odpowiedzi. Chłopcy zapewne zmawiali się już pantomimą ciała, żebym nie mogła ich usłyszeć.
Nagle oboje zebrali manatki. Dobiegł mnie szelest materiału i szczęknięcie przesuwanego po podłodze metalu. Wszystko nabrało naraz tempa. Za bardzo się bałam, żeby wymyślić coś błyskotliwego, po prostu popędziłam do wyjścia, nasłuchując jak za moimi plecami przekręca się kluczyk i uwalnia z oków dwie bestie.  




Od autorki: Oesu, trochę was zaniedbałam. Ale tak bywa. Gdy nie ma się czasu, jest wena, a kiedy jest go w brud, pojawia się leń – taaaak. Teraz przyszła kolej na Totsuzen, ale z nim szybko się uporam i zaserwuję wam nowy rozdział. Przyznam, że po raz pierwszy od dawna mam na GAT tak wielkie chęci, a wszystko przez kilka doplecionych do fabuły wątków.
Rozmowa telefoniczna z Sanadą pisana pod wpływem natchnienia. [LINK] – wtedy towarzyszyła mi ta piosenka i faza przyszła sama B|
Wybaczcie, bejb. Zawiniłam, ale pochłonęło mnie Totsuzen, a potem znów GAT – kobieta zmienną jest.

+ Narysuję dla was Sanadę i Tem, a co! Mocno ich pokochałam.
(będzie wpier*ol od fanów Shika [jestem gotowa, Chustii B|])
++ Rozdziały będą krótsze, ale częstsze, pisane też z większą chęcią. Długie posty wyciskają ze mnie siódme poty, zrozumcie.
No, trzymajcie się!

ZWIASTUN ROZDZIAŁU 15: Bydom seksy.




SWAGSUKE <33



38 komentarzy:

  1. Z każdym nowo dodanym rozdziałem czuję jeszcze większą potrzebę czytania tego bloga,to pożera od środka jak potwór xD.Koniec tego rozdziału jeszcze bardziej podsyca tego potwora.Pochwalę też oprawę graficzną,jest świetna (y)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ty znowu powalasz nowym avatarem. Genialne wąsiki! <333
      Dzięki, dzięki, bądź pozdrowiona.

      Usuń
    2. Nie miałam co robić w weekend ( ah ta wspaniała pgoda,to bezchmurne niebo...)

      Usuń
  2. Kurcze.. biedny Sasuke!... Chłopak przeszedł niezłe załamanie nerwowe. Ciekawie wykreowałaś jego postać :)
    Zastanawia mnie o co Sakura poprosiła Sanade i jak się skończy jej przygoda w magazynie..... :)
    Z niecierpliwością czekam na nową notke!
    Pozdrawiam!
    Annkorn

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział wyszedł ci naprawdę fajnie. Szkoda, że tak mało SasuSaku, mam nadzieję, iż w następnym będzie więcej.
    Pytanie: Dlaczego zawsze masz takie fajne szablony ja się pytam!?
    Teraz rzecz najważniejsza. Co do tego, że fani Shiki Cię zabiją. To zgadłaś! Jak tak można! Oj spodziewaj się mnie na wycieraczce, niech no tylko zdobędę Twój adres! :P
    Nie wiem co więcej więc Powodzenia, weny i radzę wzmocnić ochronę w domu np. Kraty w oknach, bo fani ShikaTema są bezlitośni xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurczę, aż tak się naraziłam?
      Dobra, będę pamiętać o wzmocnieniach (y). Ale zdania nie zmienię, rysuję! <3
      Dziękuję za komentarz. Staram się przy szablonach :P

      Usuń
  5. świetny rozdział! faktycznie troche mało sasusaku, ale jest też dużo nowej akcji <3 niestety,tamten szablon bardziej mi sie podobał ;(

    OdpowiedzUsuń
  6. Swietny rozdzial. Tak jak sie domyslalam- Kosmiczny Bogacz=Itas <3
    Uwielbiam Twoja kreacje Sasuke. Jest idealny. Nie jest jakims mega slodkim gogusiem, ale ma cos w sobie. Generalnie uwielbiam go! Ale szkoda mi go troszke.. Sama wiem, jak to jest miec zaburzenia psychiczne, wiec jego atak zlosci jest jak najbardziej na miejscu.. mnie niestety meczy nerwica i depresja, ale da sie z tym zyc. Sasuke ma szczeacie, ze trafil na tak wyrozumiala Saki, ktora mimo wszystko nie odpuszcza. Moj facet jest jej przeciwienstwem.
    Sakura tez mi sie tu podoba, jest lekka niezdara, ale sie nie poddaje ;) podoba mi sie to.
    Sanada i Temari to juz po calosci zdobyli moje serce.
    Opowiadnie czytam od poczatku, ale jakos nigdy nie mialam glowy do komentowania. Uwielbiam Twoj styl pisania. Jest wspanialy. Dziekuje za to, ze raz na jakis czas wreszcie wylaczam te natretne mysli i przenosze sie do innego swiata. Piekne uczucie. Zycze Ci duzo weny, duzo czasu, zeby wene spozytkowac i powodzenia.
    M.
    (Wybacz bledy, ale siedze na telefonie, w Niemczech i nie mam polskich znakow na tym gownie ;( )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oooo, w tak razie cieszę się, że postanowiłaś skomentować! ;)
      Osobiście jestem zadowolona z kreacji Sasuke, ale sądzę, że Sakura mi się ciut nie udała. Chciałam z niej zrobić większą twardzielkę, tyle że średnio wyszło.

      Hihi, lubię przenosić czytelników do innego świata!
      Dziękuuuję za wszystko, a brakiem polskich znaków się nie martw. Pozdrawiam! :P

      Usuń
  7. Fajny rozdział,tylko trochę smutny ;__; Ale koniec...no,no :D pochwalam.Mam takie niestandardowe pytanie,czy pies którego prowadzał Sasuke się jeszcze pojawi? Wiem,że głupie pytanie,ale ten piesek był fajny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie, będzie!
      Mam co do niego niecne plany.

      Usuń
  8. Te, Nikiro, a bić się chcesz?! Narysujesz nam Sanadę&Temari, pheh! ShikaTema miałaś mi narysować, a nie! I napisać! Ja o tym nie zapomniałam, Akemii, oj nie, nie łudź się. I będę ci to wypominać, bo dzień moich urodzin jest terminem ostatecznym B| A póki co sobie rysuj co chcesz, wszakże pod poprzednim rozdziałem dałam ci pozwolenie na Sanada&Temari. No i jestem ciekawa, jak ją narysujesz :3

    A tak wgl to zabić cię powinnam, bo przez ciebie później się zacznę matmy uczyć :( Chociaż to też trochę moja wina, bo jadąc rano na uczelnię przeczytałam jeden rozdział u koleżanki, na wykładzie z głupiej Krystalki drugi rozdział, no i na powrót do domu zostało mi GAT, jako kolejne z kolejki. Ech, no i jak zaczęłam czytać, to przy wysiadaniu z busa byłam na momencie, jak Sakura weszła do sali szpitalnej porozmawiać z Sasuke. I jak tu nie czytać dalej, skoro przerwałam w najlepszym momencie!? No jak? "Skończę czytać jutro w drodze na uczelnie" - mówiłam. "Skomentuję dopiero w czwartek" - mówiłam. I na mówieniu się skończyło, cholera >.<

    Nooo, i teraz chwila, na którą się chełpiłam. Moment, kiedy mogę to powiedzieć: WIEDZIAŁAM, ŻE ITACZ TO BOGACZ OD MATULKI! Chustii wielki myśliciel B| Ale powiem ci, że nie spodziewałam się, że Itachi trafi do szpitala i wgl, że Sasuke się tym tak przejmie. Raczej sądziłam, że ich stosunki są trochę oziębłe, a tu jednak Sasuś Plastuś, troszczy się o starszego brata i boi. Ale co się dziwić? Tylko on mu został, bo zarówno rodziców, jak i przyjaciela los mu odebrał... smutne to wszystko :/ A najgorsze jest to, że on się teraz izoluje, bo już nie chce nikogo tracić. Z jednej strony głupie, bo w końcu w samotności i tak nie będzie szczęśliwy, a z drugiej zrozumiałe, bo się boi. Pewnie gdybym straciła tyle ważnych dla siebie, zachowywałabym sie podobnie. Nie dziwię się nawet jego napadom złości/histerii. Miał prawo załamać się psychicznie i popaść w paranoję... dość silną paranoję. Żeby mówić, ba, nawet twierdzić!, że Sanada i Sakura i tak umrą. To głupie, że myśli, że znajomość z nim może doprowadzić kogoś do grobu, ale nie takie głupie, zważając na przeżycia. Matko, kumasz coś z mojego wywodu? Bo ja się chyba gubię ._. Nieważne, i tak przez ciebie znowu trochę współczuję Sasuke. Fuck, na ANI było to samo >.< Niszczysz mnie, Nikiro, moje wewnętrzne JA i nienawiść do Uchihy....

    No i nie byłabym sobą, gdybym się nie pozachwycała Temari :3 Mrrrrrrrrrrrrr, jak ja ją u ciebie luuubięęęę. No ale to już wiesz. Jej dwa najlepsze teksty z rozdziału?
    "Rób, jak uważasz. Jeśli policja znajdzie twoje zwłoki, zjawię się na miejscu zbrodni tylko po to, żeby popatrzyć. Przy okazji zasadzę ci jeszcze kopa w tyłek." - tak brutalnie, tak dosadnie ♥
    Iiiiiiiiiii....
    "Kiedyś cię zmartwię. Zacznę robić same głupie rzeczy i będę rozkoszować się, widząc ciebie całą w nerwach." - takie po przyjacielsku ♥

    Dobra, czas kończyć, zaś ze mnie człowiek zmęczony dziś jest. Człowiek, który wstał o 5 i który jutro też musi wstać o 5. Człowiek, który idzie kuć TEORIE (kill me now...) matmy.

    Baj, baj ♥ Czekam na Totsuzena!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Łaskawca postanowił skomentować, no proszę! Ty mi teraz będziesz w akcie zemsty Sasusia od Plastusiów wyzywać, co? Pffffff.
      Pamiętam o tej jednopartówce i cię zaskoczę, bo nie zamierzam się wymigiwać :P W sumie jestem ciekawa jak wyjdzie ShikaTema w moim wykonaniu, a ty mnie do Tem totalnie przekonałaś. Trudniej będzie mi się uporać z tym leniem od siedmiu boleści.
      [nie, wcale się nie mszczę za Plastusia...]

      To nie męcz się tak bardzo, Chustii, zaczęłaś prowadzić nowego bloga, fajnie i kolorowo, w ogóle, ale czekam na Nakanaide :3 Trzea będzie zaserwować jakiś szantażyk. Taki malutki, niewinny.
      Obiecałam ci już, że zniszczę całkiem twoją nienawiść do Uchihy, huehue. To się stopniowo realizuje B|

      Bądź pozdrowiona!

      Usuń
  9. Czy ty sobie, cholera, kpisz? ._. W takim momencie przerywać? A ja tu się już zaczynam rozkręcać, a tu - koniec. Jak tak można zrobić człowiekowi? ;-;
    Tyle przeżyć i emocji w jednym rozdziale... Tak umie (nie) tylko Akemii xD

    W sumie to... rozumiem Sasuke, że takie przeżycia spowodowały u niego ''chęć'' samotności - ze względu na strach. Ale czy jest sens zamykać się na świat i nie dopuszczać do siebie żadnych osób? Tak mu współczuję, psychę ma zrytą, nie ma co. ;-;

    Itachi w szpitalu... z początku, kiedy zaczęła się o nim mowa, myślałam, że raczej coś szykuje dla Sasuke - coś, co może go zabić lub utrudnić życie. A tu proszę! Itaś w szpitalu, o! ._. Teraz to dopiero Sasuke ma przerypane.
    Fakt, że jest tym bogaczem średnio mnie zaskoczył, ale jednak w jakimś stopniu ci się udało. ;P

    Hyhy, teksty Tem - bezcenne. xD Najbardziej spodobał mi się ten o zwłokach, po prostu epicki XD Uwielbiam Temari tutaj, jej teksty dowalają, a charakter - intryguje. W sumie, to Temari jest moją drugą ulubioną żeńską postacią w Naruto B|

    Literówki, które znalazłam, wysłałam ci już, więc tylko czekać, aż poprawisz xD Żebyś mi potem nie narzekała, że ci ich nie wypisuję, tylko narzekam na nie ;-;

    Dobra, tyle ode mnie. Wybacz, że tak krótko. ;-;
    Teraz tylko czekać na Totsuzen, który miał się pojawić jeszcze przed GAT. xD Hyhy, za to większe głód będzie na ten rozdział ;p
    (Nie) Pozdrawiam i życzę (braku) weny~! ;3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sasuś ma ogólnie zrytą psychę, więc dlaczego miałoby być inaczej w tym blogu? Phihi, życzyłaś (braku) weny, a wena jeeeest. Dobrodyszna Okeyla (y)
      Za literówki podziękowałam na fejsbuczku - skarb z ciebie i tyle <3

      Usuń
  10. Niemiłosiernie wkurza mnie, delikatnie mówiąc Temari. Ona zachowuje się jakby Sakura miała 5 lat, albo była opóźniona w rozwoju. Rozumiem, że panna nie trawi Sasuke i martwi się o przyjaciółkę, ale bez przesady. Czy ona jest jej matką, że tak się wtrąca w jej życie i jeszcze te/ta tajemnice/tajemnica przed Sakurą. Ph... Sakura zresztą nie lepsza... wszyscy muszą ją prowadzić za rączkę, albo raczej daje się wszystkim prowadzić za rączkę. Rozumiem, że małoletnia ale jestem pewna, że jeśli wyjdzie sama z domu to nie wpadnie pod autobus... albo nie porwą jej kosmici. W końcu chyba potrafi samodzielnie myśleć bez pomocy ''mocarnej'' Temari?
    Czy mama Sakury była aż tak blisko z Itachim, że była w szpitalu?
    A tak w ogóle to zamieszanie, które powstało przy Itachim... no cóż normalnie to przyszedł by lekarz lub pielęgniarka i poprosił o ciszę lub kazał się im rozejść.
    Kreację Sasuke pokochałam. Lubię jak bohaterowie mają problemy psychiczne, ^ ^ to dodaje pieprzu. Końcówka bardzo ciekawa. Już nie mogę się doczekać na pewno niesamowitej 15.
    A tak w ogóle, to ten szablon jest przecudowny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, okey... pierwsza osoba przeciwko Tem. Nie wiem, może mam jakiś niewyrobiony ogląd na sprawę, ale gdyby moją przyjaciółkę porwał chłopak, który od zawsze sprawia w szkole problemy i dodatkowo wyznał mi, że poszukuje go jakaś mafia, martwiłabym się w cholerę.
      Zgodzę się co do Sakury, od dawna staram się nad tym pracować. Jednak mam jakiś dziwny sentyment do robienia z niej nierozgarniętego dzieciaka.
      + Mama Sakury była w szpitalu, bo przecież na jej oczach doszło do "wypadku".
      A co do ostatniego, przyznam się, że początkowo miałam zaplanowaną interwencję lekarza, ale cała sytuacja uspokoiła się dosyć szybko, więc uznałam, że będzie to niepotrzebne.
      Dzięki za wytknięcia, wszystko jeszcze przemyślę :)
      Pozdrawiam.

      Usuń
    2. Rozumiem, że Sasuke jest niebezpieczny dla otoczenia ^ ^ i przez to Temari się martwi(jak każda przyjaciółka), ale dla mnie to jej zamartwianie jest zbyt nachalne. Sakura niedługo nie będzie musiała myśleć. Temcia ma mocny charakter a Sakura to takie ciepłe kluchy, więc może dlatego tak odczuwam to zestawienie. Nie odbieraj tego jako wytknięcie, to raczej taki wywód od serca z mojej strony :-)

      Usuń
  11. Jeśli w rozdziale 15 będą seksy to ja... umieram z radości :D

    Ja strzelam focha! Nie Tem i Sanada, nieeeeeee! Tem należy do Shiki przykro mi ;__; (a o Sanadę zabiegam ja, ha! xd)

    Ty wiesz, że ja wiem, że my wiemy, że mnie się rozdział podobał, a co!
    Szczerze powiedziawszy pani Livia jest dość... specyficzna i nie tak ją sobie wyobrażałam. Ale to do niej pasuje, chociaż jej stylizacja musi być w pewien sposób dziwna i odpychająca... xd

    Tem taka bardzo z pazurem i swoim ostrym charakterem, ale mnie to jakoś nie przeszkadza(precz od Sanady! xd)

    W sumie nigdy bym nie wpadła na to, że ten "kosmiczny bogacz" to będzie Itacz, a tu taka niespodzianka!

    Akemiś pisz mi tu no! Ja chce więcej dżemu, więcej świetlików, szybkich jazd samochodem, siedzenia na krawężniku... bo to wszystko ma swój niepowtarzalny urok (tak jak Twój styl jest niepowtarzalny).
    Tylko nie zapomnij o seksach! Sasucz bez macania, to nie Sasucz z GAT, pamiętaj! xD

    Sasuke ma dość niezłą schizę, choć mu się nie dziwię, to jednak... to, że
    myśli, że on ściąga na kogoś śmierć, to lekka przesada, taki trochę za świrowaty, ale zobaczymy co będzie z nim dalej ;3 w każdym razie lubię ten jego fetysz na macanko ^^
    No i ta ostatnia scena w tej starej hurtowni, no! Jak możesz nas tak trzymać w napięciu do następnego rozdziału? No jak?
    Pewnie nie będzie za miło, jeśli ekhem Dei i Sasori się do niej dobiorą, choć jeśli Sakura wpadnie w tarapaty, to mam nadzieję.. Sasucz jakimś trafem tam się znajdzie i uratuje ją z opresji, odjeżdżając Subaru Sanady(ahh Ci dzisiejsi królewicze, którzy tak naprawdę.. nie istnieją xD)

    Także, Akemii, życzę dużo weny, a ja zwijam manatki i czekam na kolejny rozdział!

    Pozdrawiam Cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech, miłość do fikcyjnych postaci, takie praaaaawdziwe (i bolesne).
      Podpowiedź: lubię pisać o seksach. Hyy, zwiastun do 15stki był jak najbardziej poważny (y).

      Tobie też weny, Sasame. Wciąż oczekuję rozdziału na nowym blogu SS :>

      Usuń
  12. Jak obiecałam komentuję :P
    Ach nareszcie miałam chwilę czasu aby przeczytać rozdział :D
    Jest świetny, a rozmowa z Sandą po prostu epicka.
    Sasuke <3 coraz bardziej intryguje.
    Nie mogę się doczekać następnego rozdziału, a jeśli chodzi o szablon to jest jest świetny (mój 2. ulubiony na tym blogu ;) )
    PS. Masz naprawdę genialne pomysły jeśli chodzi o fabułę i fenomenalny sposób pisania, a twoje blogi tak cudownie odstresowują. Poważnie w niektórych momentach po prostu nie da się nie zaśmiać do monitora :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akemii przed chwilą weszłam na twojego tumblra i zobaczyłam że wstawiłaś tam moją ulubioną scenę ze zwiastuna nowego odcinka TVD. Nie wiedziałam, że oglądasz ten serial, ale to sprawia ,że jeszcze bardziej Cię lubię ;) . Ja go po prostu uwielbiam <3 a ta scena jest tak cudowna że chyba oglądałam ją z 20 razy pod rząd XD
      PS. Jeszcze do mojego poprzedniego komentarza to zapomniałam napisać, że motyw z Itachim jest świetny i jestem bardzo ciekawa jak to wszystko się potoczy :P

      Usuń
    2. O tak, oglądam. Najgorzej było mi przebrnąć przez pierwsze odcinki, bo serial był zmierzchowy do porzygu, ale Damon ratuje sprawę. DELENA <3
      Arigatou za wszystkie słowa, milutko! :)

      Usuń
    3. zgadzam się DELENA <3
      I mam nadzieje, że nie popsują końca serialu :P

      Usuń
    4. No nie! Kolejne fanki Damona <3 Większa konkurencja.;C

      Usuń
  13. Nowy rozdzialik *.*
    Robi się coraz bardziej ciekawie. Trochę mnie zaskoczyło, że tym szoferem mamy Sakury był Itaś i do tego (chyba) mają romans .__.
    Ojojoj, biedny Sasu-chan! Ja go koffam już od jakiegoś czasu i rani mnie jego ból, poza tym jeśli 'pogodzi' (bo w jego przypadku słowa tekie jak 'przepraszam' czy 'nie miałem racji' nie wchodzą w grę) się z Sakurą będzie pięknie, briliant itd. A tak BTW to żądam więcej kiss'ów! Uwielbiam takie wątki w opowiadaniach, cóż poradzić? Taka ma zboczona natura (xD). Właśnie! Zapomniałam się przedstawić! Jestem Wikuś Chan, miło mi! Zapalona fanka SasuSaku i SasuHina ;). Lubię anime typu Shoujo i niektóre Shounen. Nie lubię Yaoi i Shounen-ai, przykro mi. Niestety, u mnie miłość typu 'Facet&Facet' jest okropnie nienaturalna! Wiem, że pewnie roi się tu od yaoistek, więc z góry przepraszam, jeśli ktoś poczuł się dotknięty!
    Wracając do opowiadania, to cieszę się, że rozdziały będą częściej. Uzależniłam się od tego opo i teraz się mnie już nie pozbędziesz ;>.

    Weny życzę!

    Wikuś Chan

    OdpowiedzUsuń
  14. Hohoho co ja widzę przerwałaś mi romantyczną chewilę, bo Itaś jest w szpitalu, tego nie przewidziałam, ale ci wybaczam. Zaczynam rozumieć podejście Sasuke do ludzi. Zdziwiłam się tym co Sanda powiedział Saki, że ma nigdy nie zostawić Sasuke. Szkoda mi jej bo tak na nią w tym szpitalu Sasek nakrzyczał, ale rozumiem jego strach. Teraz gdy wdarła się do jego życia musi to wszystko znosić. Najbardziej rozbroiła mnie rozmowa telefoniczna z Sandą, ale się uśmiałam...
    Mam nadzieję, że pamiętasz o obietnicy jaką Sakura złożyła Sasuke wzamian za randkę. Oj już nie mogę się doczekać kiedy to nastąpi.
    Propo tej zmiany Saki na bardziej twardą jak będziesz to robić to proszę cię o stopniową zmianę.
    A teraz życzę ci pokładów weny, zachęty do pisania, ciekawych pomysłów, wiernych czytelników i radości z pisania notek.
    Pozdrawiam Paulina

    OdpowiedzUsuń
  15. Twoja historia jest nieprzewidująca !! W życiu bym nie pomyślała, że kosmiczny bogacz to Itachi ;) :) Biedny Sasuke, nie dziwie się że ma załamanie nerwowe jak w każdej chwili jego brat może umrzeć ;/ ;/
    Plan Sakury genialny ale nie wzięła pod uwagę Sasoriego i Deidary. Mam nadzieję, że opiszesz moment jak Sasuke dowie się co ona znowu wymyśliła i gdzie jest ;D Ogólnie, żeby coś było napisane z jego perspektywy xD
    Rozmowa z Sanada przez komórkę bezbłędna xD xD Czyżby przysługa Sakury miała dotyczyć Temari?? :)
    Ogólnie bardzo polubiłam postać blondyna, mam nadzieje, że zagości na dłużej ;d
    Dużo weny życze :) !!
    Pozdrawiam
    PS. Nowy szablon świetny <3 <3 <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież każdy się domyślał, że Kosmiczny bogacz to Itaś.
      Hahahahahaha!

      Usuń
  16. co to za boska nuta leci?

    OdpowiedzUsuń
  17. Zochan się melduje!
    Cały czas odkładałam przeczytanie tego rozdziału, ale w końcu usiadłam i nadrobiłam. Chcialam napisac cos bardzo waznego, ale przy koncowce zapomnialam co. Kuuuurde. Starosc nie radosc. Skleroza...
    (przepraszam za brak polskich znakow - telefon >.<)
    Itaś czeka na przeszczep serca? A to sie dobrze sklada, bo zawsze marzylam zeby zostac kardiochirurgiem. A jemu taka operacje zrobilabym za darmo. XD <3 Potem moglby sie jakos odwdzieczyc ^^ (tak bardzo okropna ja, mysle tylko o jednym) xd
    No szkoda mi go, szkoda. Ale bardziej mojego (albo naszego, jak wolisz xd) MENSZA.
    Dobra, ten komentarz i tak jest juz dlugi jak na pisnie na tele. Trzymaj taki dobry poziom caly czss! I dlugosc moze byc taka, jaka jest. Bedzie wiekszy smaczek na kolejna notke ;)
    Pozdrawiam i calusy :*

    OdpowiedzUsuń
  18. Komentuję... dopiero teraz...
    Moja chęć do pisania komentarz bawi się ze mną i ja przeważnie przegrywam. Wchodziłam już tutaj kilka razy próbując dodać jakiś sensowny komentarz, ale nie wychodziło mi to zupełnie, nawet nie zaczynałam. Może teraz się uda, w końcu mam już kilka zdań. Git, że nie na temat rozdziału. Hym, to może przejdę do rozdziału. Moja wyobraźnia zupełnie inaczej pokierowała mnie z tych nagłym wypadkiem. W sensie w ogóle nie brałam pod uwagę żadnego wypadku. Myślała, że może przyszła jakaś mafia, albo koledzy Sasuke i muszą zwiewać, bo tak. A tu pojawia się Itachi, wreszcie Itachi :3 Wcześniej się przewijał gdzieś w tle jako ten szofer-bogacz, ale ani razu nie było to dokładnie sprecyzowane, że to właśnie Uchiha, choć można się było domyślać. Może to wejście Itachiego nie było zbyt energiczne... w zasadzie w ogóle nie było energiczne. W końcu leżał na łóżku, nieprzytomny, z długimi włosami rozrzuconymi po poduszce... na białej pościeli... Czy byłam jedyną osobą, która wyobraziła go sobie w sukience i kwiatkami, które trzymał w splecionych dłoniach, czekając na księcia? ;__________;
    Oczywiście ta scena była bardzo przejmująca! Serce mi się ściskało, gdy już odpędziłam od siebie wizję Śpiącej Królewny i zaczęłam się bardziej wczuwać. Przeszczep serca? Kurcze, nie dziwię się, że Sasuke się tak zamartwia. I kurna, muszę Ci przyznać, że ten dialog w sali szpitalnej między Sasuke i Sakurą był całkowicie mistrzowski. Ta napięta atmosfera przeniknęła do mojego pokoju i teraz sobie wisi. Mam nadzieję, że nikt nie będzie na razie do niego wchodził xd
    Uch, ech, ach, jako całkowita obrończyni naszego emo w każdym fanficku, mandze i anime, byłam zła na mamę Sakury. Ona nie rozumie! Ale byłam oburzona tym fragmentem. Emo Saske ma prawo być emo i bić wszystkich naokoło... z tym biciem może nie, w sumie trochę przesadził. Tak trochę właściwie go nie rozumiem.
    - Itachi żyje, oddycha, przeżył, wszystko jest ok - Sasuke uderza go w brzuch.
    http://mrwgifs.com/wp-content/uploads/2013/05/Lucy-Hale-No-Idea-Whats-Going-On-Here-Reaction-Gif.gif
    What? Czy to się trochę nie mija z powołaniem? A jakby powiedział, że nie żyje to by go przytulił? Sasuke naprostuj trochę psychikę. Zakładam, że zdenerwował się tym, że powiedział, że wszystko będzie w porządku, no ale żeby aż tak? Mam nadzieję, że nie obraziło Cię to, co napisałam, czy coś. Po prostu rozkminiam zachowania Sasuke. Tak na koniec dodam, że i tak go uwielbiam i wciąż złoszczę się na mamę Sakury.
    Temari też mnie zdenerwowała. Ogólnie. Kurcze. Oni wszyscy po prostu nie rozumieją. http://media.tumblr.com/tumblr_m83k13Npo01rtr7ly.gif
    Będę Cię dzisiaj atakowała gifami. Bardzo szkoda, że nie można ich umieścić w komentarzach nie jako linki, ale normalnie, obrazkowo. Smuteczek z tego powodu ;____;
    Za to humor i złość ogólną na bohaterów poprawiła mi rozmowa Sanady z Sakurą. A bardziej siostra Sakury, która po usłyszeniu "tajemniczego słowa"xd pobiegła do mamy. Perfect sister nie ma co :D
    Ostatni moment był dla mnie straszny. Serio, nie spodziewałam się Deidary i Sasoriego w miejscu, gdzie Sakura chciała się spotkać z Sasuke. Kurcze, przestraszyłaś mnie tym. Plus jest taki, że Sakura już pobiegła do wyjścia mam nadzieję, a myślę, że oni nie mają przy sobie bazuuki i będzie im trudno ją dogonić. Ale to i tak taki minimalny strach w porównaniu do pierwszego rozdziału na Totsuzen, bo tam miałam... ale to napiszę w komentarzu już na prawowitym blogu. Nie ogarnę dwóch komentarzy w jednym w dodatku oba do innych blogów xd
    Tym skreślonym "bydom seksy", to jesteś okrutna. Mogłaś sobie darować, naprawdę, bo od kilkunastu dni nie wiem jak żyć z tą informacją.
    Cz-czy ja się rozpisałam? Chyba dosyć obszerny ten komentarz wyszedł. Pfff może moja wena do pisania komentarzy nie zniknęła jednak całkowicie?
    Zobaczy się jeszcze na Totsuzen.
    Czirsy!

    OdpowiedzUsuń
  19. nie będę się rozpisywać,powiem krótko. ZAJEBISTY BLOG, czekam na kolejne rozdziały z niecierpliwością. powalił mnie tekst 'bedom seksy' nie dosyć,że fajna pisarka to jeszcze zabawna : D i want mooooore! pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  20. Daje znak, że nadrobiłam i ten blog, o. ;D Co do badziewnego komentarza... i tak masz wystarczający fejm, czego ci zazdroszczę, więc to moja kara! Mwhahahaha. Nie no... Żartuje. xD Albo i nie? Kto to wie, do licha! Bynajmniej.. Podoba mi się, chociaż schooli nie lubię - to powinno ci wpełni obrazować mój stan emocjonalny. xD Czuję się taka rozdarta... ;o

    Czekam z niecierpliwością na SEKSY!

    OdpowiedzUsuń
  21. No to może zacznijmy od tego że parę dni temu zaczęłam czytać tego bloga wcześniej się nie zabrałam bo nie lubię czytać jak jest mało rozdziałów a stwierdziłam że dłużej nie wytrzymam i muszę go w końcu przeczytać. Nie lubię komentować oddzielnie każdego rozdziału bo mi się nie chce więc to będzie taki ogół. Tak na dobry początek powiem że jesteś zajebista! ♥ Jestem strasznie wybredna co do blogów a nawet książek i jak mnie coś choćby trochę zaczyna nudzić to dalej nie dam rady czytać nawet jakbym chciała. Tobie udało się wprost idealnie utrzymać mnie przy sobie. Świetnie piszesz, prawie wszystkie sytuacje mają sens (tu mowa o tym jak Sasek złapał ją za pierś (choć to było fajne xD)). Masz świetną składnie zdań (y) głupio brzmi ale po większości blogów SasuSaku nie mogłam tego oczekiwać. Przede wszystkim fabuła wciąga jest extra i szczerze powiedziawszy bardziej lubię SasuSaku w realnym życiu. Sasuke ma zajebiaszczy charakter ale Sakura niestety chociaż i tak ją strasznie kocham mi trochę nie pasuję (ale tylko troszeczkę). Świetne są te wszystkie tajemnice. Wszystko powoli się wyjaśnia a nasi kochankowie się do siebie zbliżają. Nienawidzę jak za szybko ludzie w opowiadaniach się w sobie zakochują więc tu masz wielkie brawa. Zakochałam się w tym opowiadaniu i strasznie nie mogę doczekać się nexta. Co do Temari jest świetn. Sanadę kocham dlatego chętnie sparowałabym go z Sakurą ale oczywiście wygrałby Sasuke. Niestety wiem że masz co do niego inne plany ;-; Życzę weny i dozo :3

    Ps. z niecierpliwością czekam na twoją książkę :***

    OdpowiedzUsuń
  22. Matko święta, to się porobiło :D ja wcale nie dziwię się Sakurze, że tak zawzięcie "walczyła" o Sasuke, bo w sumie, zrobiłabym to samo, ze względu na jego spojrzenie na świat, charakteru, "choroby", że tak to ujmę, chciałabym takiemu człowiekowi po prostu pomóc :) tak, czuję, że bym to zrobiła :) A znowusz Temari zachowuje się troszeczkę jak ja :D fajne uczucie utożsamiać się z postaciami w różnych sytuacjach :D jej, już został mi ostatni rozdział i będę czekać później :D a tak się zaczytałam, że oderwać się nie mogę :D
    Pozdrawiam :D

    OdpowiedzUsuń