Nie tak prędko, perełko! A śniadanie? – Mama dopadła mnie w sieni, gdy połową ciała przestąpiłam już progi domu. Nie mogłam stłumić westchnięcia na widok tęczowego pudełeczka, w którym tkwił ekwipunek przetrwania na sześć szkolnych godzin.
- Mówiłam ci, żebyś mnie tak nie nazywała. Mam
już osie…
- Odwróć się – pomruknęła, żywo przy tym
gestykulując. Z entym tego dnia westchnięciem wykonałam polecenie, czując
nieprzyjemny ciężar, który wdzierał się do mojego plecaczka. – I już! – Mama
otaksowała mnie z uśmiechem. – Posiłek to najważniejsza część dnia, nie
zapominaj o tym, pereł…
- Nie! – Wzniosłam ostrzegawczo palec
wskazujący. – Nie nazywaj mnie tak.
Mama zamilkła.
Wokół niej roztaczała się przedziwna, unikatowa aura. Zwykle ponura i markotna
kobieta prezentowała się dzisiaj doskonale. Odziana w swój roboczy garnitur
założyła szpilki, w związku z czym nie mogłam wyjść w podziwu. Ponadto miała
jedwabiste i połyskujące włosy. Zbyt idealne uformowane fale podszepnęły mi, że
rano improwizowała szczotka i cytrynowy szampon do włosów.
- Czemu zawdzięczam twój dobry humor? –
spytałam zaintrygowana.
- Podwyżce – odrzekła bez namysłu. – Gdybyś
nie włóczyła się ciągle z dala od domu, wiedziałabyś o tym już w piątkowy
wieczór. Och, Sakura… Rozumiem, że dorastasz, co prawda buntowniczy okres
pomalutku się kończy, lecz wciąż jego namiastki przedzierają się przez twoje
zachowanie. Panna Cherron telefonowała do mnie i powiedziała o referacie. To
kolejny powód, dla którego powinnaś wstrzymać swoje wyjścia i zabrać się za
naukę… i rodzinę. Hana dzień w dzień uskarża się na nudę.
Pewnie, Hana była
taką siostrzyczką, która wzdychała z utęsknieniem przy każdej mojej ewakuacji.
- Czy panna Cherron wspomniała ci może z kim
jestem zmuszona współpracować?
- Z jakimś kolegą z klasy.
- Bingo! – pstryknęłam palcami przed jej
nosem. Mama zrobiła minę, która poddawała zwątpieniu nasze pokrewieństwo.
Niech ją piekło
pochłonie! Pogoda była zbyt nieznośna, mundurek ciasnawy, a siostrzyczka
musiała chybcikiem wsypać jakieś proszki do porannej kawy naszej rodzicielki.
Drogę do szkoły
pokonałam biegiem. Od minionej konfrontacji z Sasuke Uchihą moje wystarczająco
szarawe życie utraciło ostatnie przebłyski kolorów. Nie, nie uznawałam tego za
strach. Po prostu jego zachowanie lekko zakręciło mi w głowie, a ta usterka
odbiła się na przyjaciółkach, rodzinie, szkole i skupieniu, które było teraz
najbardziej pożądaną cechą. Jak ja wyjaśnię Ino nagłe przekonanie do szali i
bandanek? Ach, co tam Ino, to zatarg z Temari przerażał mnie do szpiku kości.
Kiedy wstąpiłam na
brukowaną uliczkę wzdłuż której biegły żelazne bramy szkoły i… moje feralne
wspomnienia, poczułam się głupio. Od zawsze krytycznie spoglądałam na bohaterki
a’la nastolatkowych filmów, albo
chociażby mang, które po brzegi przepełniają pokój mojej siostry. One zawsze
trwonią czas na przejmowanie się błahostkami. Nie mogłam iść ich śladami i
rujnować sobie procesów myślowych jakimś łobuzem. W tej sytuacji należało
zobojętnieć na kwestie dotyczące Sasuke Uchihy, bo głowę dałabym sobie uciąć,
że moje nazwisko (jeżeli w ogóle je zna) nawet nie przemknęło przez jego myśli
w przeciągu weekendu. Poprzysięgłam to
sobie już wcześniej; nie będę okazywać strachu. Skoro potrafię późnym wieczorem
pokonać upiorny park za kilkugodzinny mecz ze ścianą hurtowni, nie straszny mi
żaden wszczynający bójki bęcwał.
Zresztą od
pozostałych wyrytych w umyśle obelg odwiodła mnie Ino. Tradycyjnie oczekiwała
mnie przy bramie z doskonałą aparycją i… jedną nowością, odbiegającą od
przyzwyczajeń.
- Co jest? – rzuciłam na dzień dobry. Jej
wielkie, szafirowe oczy zmusiły mnie do stłumienia kulturalnych powitań. Ino
pośpiesznie pociągnęła za kawałek czarnej bandanki, którą obwiązałam szyję. W
powietrzu rozbrzmiał zduszony jęk zdziwienia.
- Święto? A może to oczy robią mi psikusa?
Sakura Haruno właśnie narzuciła na siebie coś więcej, oprócz szkolnego
mundurka.
Wściekle odtrąciłam
jej dłoń.
- Cha, cha… bardzo śmieszne.
- Jestem poważna, Sakura. Co się stało? –
spojrzała na mnie z dezorientacją. – To jakiś pamiątkowy prezent od dziadków, że
aż wstyd go ze sobą nie nosić?
Hej… to dobrze
zapowiadające się kłamstewko.
Natychmiast
przyoblekłam minę cierpiętnika i ponuro się roześmiałam.
- Trafiłaś w sedno. Mniej więcej. Pamiętasz
ciotkę z Matsue?
- Tą nieszczęśliwą gadułę? – Ino skrzywiła się
z odrazą. – To ona dała ci taki mało gustowny dodatek? Rany, bandanki wyszły z
mody wieki temu. Skąd, do licha, wziął się u niej pomysł na kupno tego
badziewia? Bez urazy, jeśli ci się podoba – zakończyła z obronnym gestem.
- Nie podoba mi się – odparłam zgodnie z
prawdą. – Ale mama kazała mi ją nosić, żeby nie zrobić cioci przykrości.
Obiecałam jej, że wezmę ją w poniedziałek do szkoły.
- Nie potrafisz kombinować? Obiecałaś, że ją
weźmiesz, tak?
Potaknąłem.
I wtedy wszystkie
moje zmysły spotęgowały swoją żywotność, ponieważ dłonie Yamanaki przedarły się
do supła na karku. Przez nagłość tych wydarzeń zbyt gwałtownie od niej
odskoczyłam. Skołowana mina przyjaciółki tylko dowiodła podejrzeniom – jestem
szalona.
- Hej, uspokój się skarbie… - powiedziała
zbita z pantałyku. – Chciałam tylko, żebyś włożyła ją do plecaka. Miałabyś ją
przy sobie i nie złamałabyś przysięgi.
Ale odkryłabym te
cholerne szramy i zaczerwienione fragmenty skóry. Wolałam odgryźć sobie język
niż ujawnić prawdę. Kłamałam notorycznie, jednak wobec przyjaciół chciałam być
szczera. Czułam się paskudnie za każdym razem, gdy dla mojego dobra należało
otoczyć coś tajemnicą.
- Nie przeszkadza mi aż tak bardzo – Ze
słuszną miną udoskonaliłam jej położenie. – Chodźmy lepiej na lekcję.
- Nie odezwałaś się do mnie przez dwa dni –
zaczęła ni z tego ni z owego.
Obie zaczęłyśmy
zmierzać na szkolny dziedziniec. Wymuszałam na sobie obojętność, a jednak
machinalnie mój wzrok błąkał się po twarzach uczniów w poszukiwaniu tej
jedynej.
Dopiero potem
dotarło do mnie, że należałoby odpowiedzieć Ino.
- Byłam zajęta. Przecież ciotka przyjechała.
- Wieczorami pałętałaś się w pobliżu hurtowni.
O rany. To zniosło
grunt spod moich stóp. Przystanęłam w półkroku, gapiąc się na przyjaciółkę.
- Skąd wiesz? Szpiegujesz mnie? – Zabrzmiało
to oskarżycielsko.
- Na początku nawet nie przyszło mi to do
głowy, ale kiedy drugi raz zobaczyłam jak mijasz mój dom w nocy, musiałam się
przekonać do czego cię ciągnie.
Jasny gwint!
Przecież trzykrotnie mój wybór padł na okrężną trasę, nie tylko ze względu na
ten nieszczęsny park, ale też godziny, w których to Sasuke Uchiha przechadzał
się ze swoim wilczurem żwirowymi ścieżkami. Przez zaprogramowaną komendę:
„Unikaj go!”, zupełnie zapomniałam, że po prawej stronie drogi piętrzył się dom
Yamanaki.
I znów czas
improwizować.
- I co odkryłaś, Ino?
- Że bardzo zaprzyjaźniłaś się z tamtejszą
ścianą – rzekła na wpół rozbawiona, na wpół poważna.
- Owszem, zdobyłam jej przychylność. W
podzięce odkopuje mi piłkę.
- Czy to ma oznaczać, że porzuciłaś przyjaźń
ze mną na rzecz jakiś zdezolowanej ściany hurtowni, która swoją drogą ledwo
utrzymuje się na nogach…? Albo cegłach? Ech, wszystko jedno!
- Oczywiście, że nie – posłałam jej uśmiech z
kolekcji tych najserdeczniejszych. – Przecież wiesz, że chodzę wieczorami grać.
Muszę ćwiczyć do zbliżającej się rekrutacji.
- Wynajmij sobie trenera, wtedy wszystko
będzie prostsze. Nie będziesz musiała martwić się, że w drodze na boisko
dopadnie cię jakiś niewyżyty gwałciciel – Chwyciła mnie za rękaw i zaczęła wlec
w stronę wejścia. Na króciusieńką chwilę zapomniałam kto to jest Sasuke Uchiha.
- Hana twierdzi, że nie muszę się tego obawiać
– roześmiałam się.
- Hana wymienia siostrzane złośliwości. Gdybyś
przestała chodzić w znoszonych bluzach i ubrałabyś jakieś porządne buty… - Tu
urwała, żeby z powątpieniem zerknąć na moje tenisówki. Lewy but był na tyle
wysłużony, że głośno komunikował o nieuniknionej dziurze. – W każdym razie z
kobiecym wyglądem byłabyś potencjalnym celem dla niewyżytych gwałcicieli.
- Dlatego wolę bluzy… - mruknęłam.
Temari połknęła
haczyk, choć do maleńkiej, bezmózgiej ryby wiele jej brakowało. Ino zdążyła
wypaplać jej zmyśloną na poczekaniu opowiastkę, zanim ta w ogóle wykazała
zainteresowanie niecodziennym dodatkiem. Naruto obsaczył nas na moment, bo
obejście łukiem tak drastycznej zmiany w moim wizerunku nie leżało w jego
naturze. Cierpliwie wysłuchiwałam „krytyka”, który raz po raz zanosił się
śmiechem, a towarzyszący mu Chouji zapragnął poczęstować mnie paczką orzeszków,
ale w ogóle nie miałam na nie ochoty.
Dzwonek wytyczający
kres sielankom właśnie zawył, a ława przede mną była pusta i nieskażona.
Nie zjawi się?
Czyżby jego mózg także zaprogramował sobie konieczność unikania styków z Sakurą
Jakąś-tam? Ech, z wielu powodów nie pokładałam wiary w to, że szkolny łobuz zaznajomił
się z moim nazwiskiem. Nie pokładam też wiary w moją fachową reakcję na jego
przybycie. Wciąż nie wykombinowałam nic konkretnego, a przecież należało
odpowiednio zademonstrować mu nowo odkrytą pasywność.
- Jak referat? – zagadnęła mnie Ino. Byłam na
tyle nieobecna, że nawet nie wystawiłam na ryzyko własnego kręgosłupa, tylko z
uporem gapiłam się w siedzisko przede mną. – Mam to zinterpretować jako
„kiepsko”, czy „nie chcę o tym rozmawiać”?
- To i to – ziewnęłam.
Ciekawe czy dożyję
do środy?
Być może Sasuke
Uchiha stwierdzi, że moja bandanka jest wręcz doskonałym powodem do wszczęcia
bójki. Ponoć przyłożył kiedyś Ino, klasowemu uosobieniu szyku i kobiecości,
więc moja pseudo-kobiecość nie będzie dla niego przeszkodą.
Wiedziałam, że
planując to, wstąpię na warstwę cieniusieńkiego lodu, ale dla pewności
przemagluję Yamanakę w sprawie tego bęcwała… Kiedyś tam, gdy nadarzy się
okazja.
Drzwi rozsunęły
się, a w klasie zawitał nauczyciel angielskiego – Calvin Shepherd, towar
sprowadzony gdzieś z rejonów Phoenix po rocznej przerwie, Amerykanin, który w
odróżnieniu od pani Cherron, miał cudaczną skłonność do kaleczenia japońskiego.
Był młody, przystojny, i co za tym szło, cieszył się poważaniem wśród
pierwszoroczniaków. Ale nie tylko. Ino w skrytości podkochiwała się w nim rok
temu, a Temari niegdyś zarumieniła się, gdy poprosił ją o dostarczenie
klasowego dziennika do dyrektorki.
- Open
the window, please – Z niepocieszeniem trzeba było przyznać, że jego akcent
był nieziemski. Chyba nikogo mowa nie zachwycała bardziej od ciała, a ja byłam
skrytym wyjątkiem.
Jeden z uczniów
wstał na prośbę profesora Shepherda.
Na tym zakończył
się mój pasjonujący pobyt w placówce.
Sasuke Uchiha opuścił
lekcje do cna. Ze złudną nadzieją wypatrywałam go w trakcie przerw, ale bez
rezultatów. Nie wiedziałam jak powinnam się czuć. Bynajmniej nie odetchnęłam z
ulgą, bo konfrontacja wciąż była w fazie oczekiwania – myślałam, że dzisiaj
odhaczę ten punkcik z listy.
- Ustaliłaś z nim termin spotkania? – zapytała
Temari, błyszcząc tą niesamowitą zdolnością do odgadywania moich myśli.
- Tak.
Dzięki Bogu nie
zrobiła tego przy obecności Ino. Yamanaka już dawno pomknęła do domu. Ponoć
czekała ją konferencja ze znajomymi, których poznała podczas ubiegłego
koncertu.
- Kiedy?
- Wtorek – oznajmiłam z prostotą.
- Idziesz? – Przyjrzała mi się bacznie.
A ja zaczęłam
wiercić czubkiem buta we wnęce między dwoma chodnikowymi kaflami. Gdybym
zrezygnowała, nie okazałabym szacunku wcześniejszym zaprzysiężeniom. Poza tym
biorąc pod uwagę obecną sytuację, mogłam żywić nadzieje, że to Sasuke Uchiha
opuści nasze spotkanie.
Jak to było? Wtorek po lekcjach.
Jeśli przełamała go
grypa, angina, zapalenie płuc… cokolwiek… Wtedy istnieje małe
prawdopodobieństwo, że jutro wcale nie zsynchronizujemy naszych umysłów… Ani
pięści.
- Boisz się, co? – Temari opacznie zrozumiała
moje milczenie i z filozoficznym nastawieniem spojrzała na nieboskłon. – To
zrozumiałe. Ten typ cudem nie wyleciał ze szkoły. Brał udział we wszystkich
bójkach, jakie odbyły się na terenach liceum od czasu jego przybycia.
- Skąd wiesz? – Gapiłam się na nią z
rozdziawioną buzią.
- Sprawdziłam – puściła mi perskie oko. –
Muszę wiedzieć z kim się zadajesz. Jesteś strasznie nieostrożna, Sakura.
Wszystko przez twoją dumę. Niech zgadnę. Chcesz tam iść, żeby udowodnić mu, że
się go nie boisz, chociaż głęboko w środku nie wiesz co może cię czekać?
- To nie tak…
- A jak?
Westchnąwszy,
spuściłam głowę.
- Właśnie tak.
- A widzisz. Po prostu bądź ostrożna, zgoda? –
Znów wywiercała mi dziurę w twarzy, dlatego natychmiast uciekłam wzrokiem
gdzieś w bok. Temari miała smykałkę do przewidywania moich działań, nim te w
ogóle zdążą u mnie zaświtać.
- Zgoda.
Wtorek okazał się
wykapaną monotonią dnia wczorajszego. Sasuke Uchiha nie pojawił się w szkole, a
ja, zamiast przyjmować z ulgą nieunikniony scenariusz zaplanowanego spotkania,
poczułam się znienacka bardzo przybita. Ino puściła parę z ust, co oznaczało
mniej więcej tyle, że Naruto i jego brygada dowiedzieli się o moich sportowych
zapędach. Od rana klasowe trio – Uzumaki, Chouji i Kiba – siedziało mi na
głowie, zagajając swoimi nędznymi żarcikami.
- To co, Sakurcia? – Inuzuka potrącił mnie
łokciem w trakcie lekcji japońskiego. – Do którego klubu piłkarskiego
wstępujesz? Kashiwa Reysol, Tokyo Verdy, a może mój ulubiony? Co powiesz na Kashima
Antlers? Trzy razy z rzędu zdobyli superpuchar Japonii! Wierzysz w to? –
wykrzyknął z ikrą, a później jego twarz zjawiła się tuż przed moją. Nawet nie
wiedziałam, w którym momencie chłopak przycupnął naprzeciw ławki.
- Wierzę w to, że żadna z tych nazw nic mi nie
mówi – odparłam rzeczowo.
Kiba rozdziawił
buzię i zaczął zerkać za siebie.
- Oi, Ino!
Moja przyjaciółka
kluczyła pod tablicą, tworząc z innymi uczniakami nowe arcydzieła. Aktualnie
mieliśmy chwileczkę wolności – panna Cherron została pilnie wezwana do biblioteki,
co powtarzało się notorycznie od początku jej kariery w naszym liceum.
Kiba odchrząknął i
wlepił we mnie parę bursztynowych tęczówek.
- Jak możesz grać w piłkę nożną, nie znając
tych klubów?
- Zwyczajnie – Wzruszyłam ramionami. – Wykucie
ich na pamięć nie poprawi moich umiejętności.
- Gdzie grasz?
- Nie twoja sprawa.
- Chętnie bym zobaczył jak sobie radzisz –
wyznał, lecz nawet Ino wyniuchałaby sarkazm, którym nasączony był jego głos.
O wilku mowa!
Yamanaka właśnie zjawiła się obok, ręce umorusane miała od kredy, a twarz
wykrzywioną w podrażnieniu.
- Wołałeś? – łypnęła na Kibę.
- Gdy mówiłaś, że Sakura będzie piłkarką,
myślałem, że zna się na rzeczy.
Mogłabym spisać
swoje życia na stronach pamiętnika, a jego ekranizacja byłaby lepsza niż
dziecięce kołysanki. Trochę brakowało mi Sasuke Uchihy. Wolałam tkwić tutaj,
zlana zimnym potem i wizjami, które podsuwałaby mi wyobraźnia, niż słuchać
nauczycielskich tyrad bez szczególnego przejęcia.
Postanowiłam więc
skoncentrować się na słowach Kiby. Być może naprawdę wypadałoby zaznajomić się
z historią Japońskiej piłki nożnej, ot co! Wprawdzie wierzyłam w swoje
wcześniejsze słowa, jednak od zawsze wiedziałam, że Kiba jest jednym z
niewielu, który pokłada w to jakieś wysiłki i zainteresowanie – mogłabym
zaczerpnąć od niego paru rad, a zrobię to tak, żeby sam Inuzuka nie był tego
świadomy.
Po lekcjach
pomknęłam do biblioteki wedle ustaleń. Jakaś mała iskierka w moim sercu
wierzyła w Sasuke i urozmaicenie moich dzisiejszych rozrywek. Jasny gwint! Nagle
przeraził mnie sposób, w jaki to wszystko odbierałam. Na myśl o konfrontacji to
malutkie, naiwne serduszko zaczynało łomotać ze strachu, nie z ekscytacji! To
wpływy Hany wyraźnie się na mnie odbijają. Wszystko za sprawą mang kierowanych
do młodszych czytelników, gdzie całość jest taka schematyczna i ubarwiania
różem. Były czasy, kiedy siostra nieustannie streszczała mi losy mangowych
dziewczyn i ich romansów. Tam jedyną przeszkodą była następna bohaterka, a pech
chciał, że podkochiwała się w tym samym chłopaku.
- Dzień dobry – Z mojego osobistego świata
wygnał mnie formalny głos. Dopiero teraz dotarło do mnie, że stoję w progu
biblioteki, nie wykazując symptomów osoby zdrowo myślącej.
Z kolistego biurka
wychylała się naznaczona wieloma bruzdami twarz opiekunki. Rozejrzałam się z
wątpliwości, czy to aby na pewno ona chwilę temu się ze mną przywitała.
- Dzień dobry – odpowiedziałam nieomal
bezgłośnie. – C-czy mogłabym skorzystać z komputera?
- Od sekcji z książkami historycznymi zakrętem
w lewo – podano mi instrukcję, jakby naprawdę robiła to zaprogramowana
maszyneria.
Niepewnie
prześlizgnęłam się między szeregami książek. Nie miałam trudności z
odnalezieniem sprzętu, ponieważ niejednokrotnie zaciągał mnie tutaj Naruto,
twierdząc, że musi skorzystać ze mną z zasobów Internetu. Trwoniąc to
oczywiście na infantylne gierki. Podążałam z góry utartą ścieżką, a mijając
poszczególnie sekcje pobieżnie rozglądałam się za szpiczastą czupryną mojego
partnera. Nie wiem na co liczyłam. Skoro nie był obecny w szkole, nie było
cienia szansy, żeby znikąd pojawił się na umówionym spotkaniu.
Niemniej kultura
żądała ode mnie potulnych oczekiwań. Zgoda, zadecydowałam, że będę tu tkwić
dwadzieścia minut, przy okazji nadrabiając zaległości z piłkarskich wiadomości.
Po upłynięciu wyznaczonego czasu nie będę niczego żałować. Na pewno nie
obróciłam wniwecz moich cennych chwil – o nie, ja pomyślałam o wszystkim
wcześniej i dokształciłam się troszeczkę Wikipedią.
Z rzędu trzech
prastarych komputerów wybrałam ten środkowy. Naruto powiedział mi kiedyś, że
wydaje się pochodzić z późniejszej epoki kamienia łupanego, w przeciwieństwie
do pozostałych, którymi posługiwały się dzikusy. Zażenowana jego teoriami,
wstukałam na klawiaturze listę japońskich klubów. Dowiedziałam się też ciut o J. League, ale wciąż nie do końca
pojmowałam sens tych wszystkich procedur. Wszystko niesamowicie mnie nużyło.
Pomyślałam, że tata bez cienia wątpliwości opowiedziałby cały życiorys klubu,
niezależnie od tego, który bym wymieniła. Chociaż wobec historyjek mamy, był on
raczej pasjonatem zagranicznych zespołów. Real Madryt? Tak, to był jedyny
termin jaki przychodził mi do głowy. Wiedziałam też, że w pokoju Yamanaki
widnieje plakat skrzydłowego, który przynależy do tego klubu.
W dalszych rejonach
mego umysłu wiało pustką. W którymś momencie utopiłam twarz w dłoniach,
zastanawiając się nad tym ile nowych umiejętności piłkarskich przybyło mi po
zagłębieniu się w treści Wikipedii. Z ciekawości zajrzałam jeszcze na Keisuke Hondę, ale lektura prędko mnie
odepchnęła – nie tylko objętością. Facet był niesamowity, to było jasne od
kiedy załadowała mi się jego oficjalna strona i lista wyróżnień. Nie
potrzebowałam wiedzieć nic więcej.
Wkrótce wpadłam na
pomysł, żeby zobaczyć piłkarskie wyczyny na własne oczy. Przejrzałam parę
filmów, w których tytule znalazłam takie słowa jak „umiejętności” czy „gole”.
Szczęka opadła mi przy niektórych manewrach i jedyne czego się nabawiłam to
uszkodzenia poczucia własnej wartości. O tak, solidnie ucierpiało w przeciągu
seansów filmowych.
Gruchnęłam czołem o
nawierzchnię stoliczka.
Chyba nigdy nie
sprostam wymaganiom ojca, a afektem najmocniej rujnującym to marzenie była moja
płeć. Co takiego uczyni kobieta w tego rodzaju sporcie? Dlaczego bardziej widowiskowe
zdają się męskie rozgrywki? Nie pojmowałam tego.
- Piłka nożna… - Podskoczyłam w miejscu, bo za
mną znienacka rozległ się głoś myśliciela. Z oczami wielkimi jak owieczka na
celowniku wilka zerknęłam za siebie, natykając się na słuszną twarz profesora
Shepherda. – Och, wybacz. Przestraszyłem cię?
- Nie… -
Oprócz tego, że w moich szortach nagle zrobiło się nieco wilgotno,
reszta zdawała się być w najlepszym porządku.
Słuszna twarzyczka
profesora przeobraziła się w ojcowski uśmiech. Ten mężczyzna miał wyjątkowo ostre
rysy twarzy. Chabrowymi oczyma wodził naprzemiennie po moim obliczu i obrazom
wyświetlanym przez monitor. Nie dziw, że skrycie podkochiwała się w nim
zatrważająca ilość dziewczyn z naszej szkoły – był młody, przystojny, a
wnioskują po wystawnych garniturach był też piekielnie bogaty. Choć akurat
teraz jego marynarka gdzieś zniknęła. Przez niedoprasowaną koszulę Calvin
Shepherd wyglądał jak dziany przedstawiciel firmy na urlopie.
- Lubisz oglądać przystojniaków, czy
interesuje cię tutaj coś więcej? – zapytał, napierając oburącz na oparcie
mojego krzesła.
A ja gapiłam się na
niego nietaktownie, zupełnie osłupiała. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy,
że ten mężczyzna z taką swobodą odnosi się do uczniów.
- Och, czyż to nie sławny Ronaldo? – Jego
twarz pojaśniała jeszcze bardziej. Wspólnie obejrzeliśmy jeden z „wolnych” w
wykonaniu piłkarza.
- Jest niezły – bąknęłam. Profesor roześmiał
się, a do mnie dotarło na ile sposobności można było przyjąć do siebie tą
uwagę. Otrząsnęłam się z szoku i dodałam pośpiesznie: – Nie jestem tu dla
„przystojniaków”, po prostu lubię grać w piłkę.
- To jakiś sekret? – Niespodziewanie ściszył
głos do szeptu.
- Nie. Dlaczego?
- Oglądasz to wszystko po lekcjach w porze,
gdzie wszystkie dzieciaki w twoim wieku kluczą od jednej imprezy do drugiej.
Cholera! Wiedziałam
już do czego zmierza ta rozmowa! Za chwilę profesor zacznie roztrząsać moją
osobowość samotnika i maglować w sprawie ilości „czynnych” przyjaciół.
Kierowana dziwnym instynktem zgasiłam okienko przeglądarki i wcisnęłam
wyłącznik.
- Czekałam tu na kogoś – obwieściłam, wstając.
Zdezorientowany rozmówca zrobił mi miejsce. – Niestety, ta osoba się nie
pojawiła, więc po prostu pójdę do domu.
- Chłopak? – Brwi profesora odstawiły krótki
taniec – góra dół, góra dół.
Rozzłoszczona
ciekawiłam się skąd wziął tak niedorzeczne przypuszczenie, ale jednocześnie odkryłam,
że temperatura wokół moich policzków jest nieodpowiednio wysoka.
- To nie jest mój chłopak – odwróciłam się
plecami do profesora, nie dbając o wpajane przez matkę maniery. – To idiota.
I odeszłam.
Mam z nim godzinę
tygodniowo, więc speszenie i myśli o tej rozmowie osiądą gdzieś głęboko do
następnego poniedziałku. Poza tym pojęłam coś okrutnego – zostałam oficjalnie
wystawiona. Sasuke Uchiha nie miał możliwości kontaktu ze mną, ani uprzedzenia
o jego napiętych dniach, niemniej poczułam się naprawdę fatalnie. Wystawiona
przez klasowego łobuza – nic nadzwyczajnego, jednak rozsiane pod postacią
plotek przez Ino mogło być dla mnie piekielnie niebezpiecznie. Żeby tylko
Temari nie pisnęła jej słówka o dzisiejszym…
I żeby tylko Sasuke
Uchiha nie sądził, że odpuściłam.
Jeśli będę musiała,
przywiążę go do krzesła, zaszantażuje, zażądam okupu za matkę – zrobię
wszystko, żeby już więcej nie widział we mnie przestraszonej dziewczynki.
- Jestem ciekawa
dlaczego wrócił do zawodu – Ino otwarcie roztrząsała jakąś niedogodność. Czego
dotyczyła, nie miałam pojęcia, ale wiedziałam, że im dłużej zwlekam z Sasuke
Uchihą, tym bardziej nieznośnie czułam się z samą sobą. Po pierwsze; on ubliżył
mojej wartości, znieważył majestat i w okropnie paskudny sposób ofiarował mi
pierwszą, życiową „wystawkę do wiatru”.
Po drugie; nie otrzymałam żadnego
telefonicznego uprzedzenia. I nie obchodziło mnie, że nigdy nie wymieniliśmy
się numerami – mógł to w prostu sposób załatwić.
- Ona medytuje – usłyszałam szept. Generalnie
nie przejęłabym się nim aż tak bardzo, ale nuta tajemniczości, którym był
doprawiony zmusiła mnie do odegnania wcześniejszych myśli.
Po lewej ujrzałam
Ino i Temari, przy czym ta druga niezbyt chętnie nadstawiała ucho.
- Widzisz? Spójrz na jej dłonie – kontynuowała
Yamanaka, w ogóle niezrażona tym, że wyrwano mnie z zadumy.
Mimo to zerknęłam z
ciekawości w dół. Ramiona miałam ugięte, a ręce zwinięte w pięści. Wyglądałam
mniej więcej jak rozweselony kibic na trybunach po finałowym golu. Można było
to zinterpretować też w inny sposób – w tym wypadku bardziej trafny. Sakura
Haruno była rozgniewana do szpiku kości.
- To często powtarzający się rytuał – mówiła
Ino. – Gdy coś za bardzo ją pochłania, mamrocze do siebie i, och właśnie! W ten
sposób zaciska pięści. Zazwyczaj dzieje się to przez gniew. Rzadziej winna jest
tutaj radość.
Natychmiast
poluzowałam uściski, rozdrażniona oficjalnym wydźwiękiem jej intonacji.
- Po prostu się zamyśliłam!
- Kto cię tak zezłościł, skarbie?
Sasuke Uchiha!
- Życie! – Wyraziłam się bardziej lapidarnie,
wyzwalając z siebie duszone dotąd emocje.
Temari przyglądała
mi się z ukosa. Wiedziałam już, że próbuje rozszyfrować po moich zmarszczkach
mimicznych jak rozwinęło się spotkanie ze szkolnym łobuzem. Brzmi szalenie, ale
ona posługiwała się tą umiejętnością po mistrzowsku.
- Kiepskie popołudnie? – zapytała.
- Mniej więcej – mruknąwszy, wsunęłam serwetkę
do mijanego śmietnika. W trójkę wybrałyśmy się na lody. Ino zachłannie pragnęła
wszcząć dyskusję na, ponoć nieznoszący zwłoki, temat. Teraz gdy o tym pomyślę,
śmiem twierdzić, że ów „ważny wątek” został rozwiązany w czasie moich
mentalnych podróży. Często zdarzało mi się uciekać dokądś duchem.
- Sakura? Co sądzisz o naszym nowym-starym
ciasteczku?
- Nowym-starym ciasteczku? – wytrzeszczyłam
oczy na Ino, lecz jakaś część mnie była jej wdzięczna za powrót do swojskiego
nurtu życia.
Yamanaka nagle się
wzburzyła.
- Słuchałaś mnie w ogóle?
- Tak, ale…
- Mówiłam o naszym profesorku do angielskiego.
Rany, dziewczyno. Zapomniałaś o metodzie „krakers, ciasteczko, czekolada”?
O metodzie, broń
Boże – jej nie dało się wygnać z pamięci. Bardziej jednak zaskoczył mnie
pierwszy fragment jej wypowiedzi.
- Mówisz o profesorze Shepherdzie?
- Dla mnie nie jest już profesorem Shepherdem
– Ino butnie wysunęła podbródek, akcentując trudności jakie miała z wymówieniem
nazwiska. – Po lekcjach poprosił mnie o skserowanie paru dokumentów i wiesz co?
Gdy zapytałam się go, ile kopi chce dokładnie, on powiedział, że wystarczy
zwracać się do niego „profesorze Cal”. Tylko ja dostałam taki przywilej!
- Skąd wiesz? – rzuciła kąśliwie Temari.
Właśnie przeprawiłyśmy się przez mój nieszczęsny park. W biały dzień wyglądał
mnie przerażająco i tak jakby… zwyczajnie. Żołądek nie owijał się sznureczkiem
strachu i znikąd też nie wiało ryzykiem spotkania zawodowego hultaja.
- Jak to skąd? Na razie nikt się tym nie
chwalił – powiedziała Ino. – Brzmi fajnie? Profesor Cal… - Wtem zaczęła mruczeć
jak rozpieszczana kotka. Temari wbudowany miała radar na tego rodzaju zagrania,
więc natychmiast zdzieliła ją łokciem po plecach.
- Uspokój się, kobieto!
- Ałć, to bolało, Tem! Następnym razem bądź
bardziej ostrożna!
- Nie mów do mnie „Tem”! – wzburzyła się o
dwakroć bardziej. No jasne, Ino miała talent do potęgowania jej gniewu, a sama
Temari była niestety podatna na te zagrywki.
W grupie tylko ja
nie miałam treściwie wytyczonej roli. Byłam taką pałętającą się imitacją
kobiety, pomiędzy silną Temari i szykowną Ino.
- Ale Calvin też brzmi nieźle, prawda? – Twarz
Yamanaki pojaśniała. – Ciekawe czy zgodziłby się, żebym tak się do niego
zwracała?
- Ino. Poprosił cię, żebyś wymawiała „Cal”, bo
nie mógł znieść jak strasznie kaleczysz jego nazwisko. Shepherd! Ech, w szkole
pojawił się kolejny dziwak godzien Cherron. Już dwoje obcokrajowców, z czego ta
jedna na siłę stara się być za taką odbierana.
- Potrafisz ugasić najsłabszy płomyczek w
tunelu, Tem – warknęła Ino z oskarżycielską miną.
A więc o tym
prawiła na początku naszego wypadu. Jestem
ciekawa dlaczego wrócił do zawodu. Profesor Shepherd zrezygnował z
nauczycielstwa rok temu i nic nie wskazywało na to, że chce odżywić relację z
liceum. Wyglądał na odprężonego, gdy dyrektorka z upozorowaną miną cierpiętnika
wręczała mu prezent pożegnalny. Co przywiało go z powrotem w nasze włości?
Wieczorem, pod
wpływem dziwnego impulsu znalazłam się w parku. Ciemność zaścieliła nieboskłon,
włączono okoliczne latarnie, a kształty drzew, ich nawierzchnia i ułożenie
gałęzi znów mogło zapierać dech w piersiach. Parłam przed siebie wśród
roślinności, która w mroku nabierała cech enigmatycznych szkieletów.
Natychmiast uderzył we mnie strach – nie wiązał się on wyłącznie z otoczeniem.
Trzy dni z rzędu dostawałam się na boisko okrężną trasą, z zamiarem umknięcia
Sasuke Uchihe. Teraz celowo wybrałam wcześniejszą ścieżkę, tą przyprawiającą o
dreszcze.
Musiałam go
spotkać! Kawałek mnie nie przestawał się obawiać aury, którą roztaczał wokół
siebie naumyślne, ale wysoce rozwinięta duma po prostu urządziła sobie strajk,
póki nie przywrócę sobie honoru.
Minęłam dwóch
przechodniów. W obu przypadkach, posiłkując się porównaniem Ino, rozbłysnęło
światełko w tunelu. Tak, byłam na tyle szalona, aby mieć nadzieje, że to
szkolny łobuz przechadza się tą ścieżką zamiast nieszkodliwych cywilów.
Niestety za każdym razem blask pośród mroku gasnął. To nie był Sasuke Uchiha…
Przy końcówce
przebytej drogi odezwał się mój telefon. Hana znów gmerała w ustawieniach, a
jakaś żenujące piosenka kojarzona z motywem przewodnim programów telewizyjnych
dla dzieci rozległa się wokoło. Korpulentna kobieta z psem zwróciła się ku mnie
z dzikością i mimo mroku wiedziałam już, że wwierca we mnie wzrok przeznaczony
dla szaleńców.
- Jestem z Haną! Oglądamy film! – jęknęłam do
komórki na dzień dobry dla mamusi.
- Zapomniałam ci powiedzieć, że w lodówce
zostało jeszcze trochę pizzy. Jeżeli macie ochotę, zjedzcie sobie na kolację – Ale
ona jak zwykle wypowiadała się z niesamowitą melancholią. Nawet nuta chamstwa w
moim głosie nie zdołała jej zrazić.
W końcu dotarłam na
boisko. Wypłowiała, zielonkawa nawierzchnia nie gościła nikogo innego, oprócz
fragmentów naderwanych gałęzi i jakiś podejrzanie wyglądających obiektów
wywodzących się z gleby. Wzdłuż linii za jedną z bramek piętrzyła się potwornie
stara ściana hurtowni – moja przyjaciółka, na której rzecz porzuciłam Ino.
Bez certolenia
wymierzyłam piłce kopniaka, a blaszany kwadrat brzęknął donośnie, transportując
przedmiot pod moje stopy.
- Świetnie grasz – sapnęłam, powtarzając
zabiegi. – Jesteś prawie tak świetna jak ten cały Ronaldo! Może wspólnie
dołączymy do ulubionego klubu Kiby, hę?
Co za desperatka!
Ludzie zwierzają się pluszakom i fotografiom bliskich, ale chyba nikt nie upadł
jeszcze tak nisko, żeby grymasić ścianie…
- Szkoda tylko, że zapomniałam jak ten
cholerny klub się nazywa! – wykrzyknęłam, wieńcząc to mega-mocnym kopnięciem.
Ściana zachybotała się niebezpiecznie.
Wkrótce odkryłam,
że za pośrednictwem gry mogę odreagowywać stres. Każdy ruch sprawiał mi wiele
przyjemności, łącznie z potężną siłą, którą w to wkładałam. Bez skrupułów
mierzyłam w swoją „tymczasową przyjaciółkę”, niestety z jej strony nie mogłam
oczekiwać niczego ponadczasowego. Blacha jak to blacha… niezbyt dobrze
sprawowała się w grze, a siła odkopnięć pozostawiała wiele do życzenia.
Zastanawiałam się
nad ubogaceniem treningów. Punkt pierwszy z listy mogłabym już odfajkować –
codziennie grywam po dwie godzinny. Uznawszy, że taka ilość czasu na koncie
może wystarczyć, umiejscowiłam się pośrodku boiska bez szczególnych zarysów
dalszych postępowań.
Kiedy z bliższa
zaczynałam dopasowywać się do mojej przyjaciółki – będąc nieruchomą i milczącą
– perspektywa, z której spoglądałam na bramkę przypomniała mi o osobistej,
piłkarskiej lekcji w bibliotece.
Raz się żyje! –
rozdzwoniło mi w głowie.
Z tą mantrą w sercu
zaczęłam celować do bramki z rożnych odległości i kątów. Gdyby nie fakt, że
brakuje mi bramkarza do towarzystwa, byłabym skłonna zadrzeć nosa przed Kibą i,
niby przypadkowo, napomknąć coś o ilości trafień.
Powtarzałam
zabiegi, ciekawa czy w jakikolwiek sposób rozwijają one moje umiejętności. Może
powinnam usłuchać Ino i otwarcie przyznać się w liceum, że potrzebny mi trener.
A nuż jakiś prostoduszny mężczyzna zechce uzyskać dodatkową rozrywkę!
Przekroczyłam
środkową linę i tym razem zdecydowałam, że strzelę z ostrego kąta. Po
ulokowaniu piłki w przyzwoitej pozycji, mimowolnie rozejrzałam się po
wszystkich stronach, upewniając, że żaden cywil nie będzie tego świadkiem, w
zależności od rozwinięcia. Kopniak mógł być moim wielkim triumfem, lub - wprost
odwrotnie – życiową porażką. Po twarzy pana Cristiano odczytałam, że potrzebne
mi skupienie. Uformowałam zmarszczki mimiczne w sposób, który ostrzegałby
odbiorców przed wysokim stadium koncentracji. Wyobraziłam sobie spowolnione
tempo i to jak kamerzysta robi na mnie zbliżenie. Wyobraziłam sobie, że miliony
telewidzów jest wbitych teraz w fotele i zagryza paznokcie z potęgującego się
napięcia. Wyobraziłam sobie, że ode mnie zależą losy ulubionego klubu Kiby i to
mi przysłużyła ostatnia bramka…
I nagle jedna
niezgodność obróciła te wyobrażenia wniwecz.
Za kratami
wznoszącymi się do samego nieba dostrzegłam postać. Znieruchomiałam z wrażenia,
a napięcie i widzowie sprzed telewizora odeszli w znużeniu. Prawdopodobnie
strzeliłabym decydującego gola, gdyby ten osobnik okazał się nikim
nieszkodliwym, ale on miał czelność być tym, na kogo czekałam całą wieczność.
Sasuke Uchiha!
Rozpoznałam to
natychmiast po szpiczastemu cieniu czupryny i papierosie, który właśnie
przytykał do ust. Poza tym przy jego boku wiernie kroczył wilczur – zdążyłam
się zaznajomić z nim ostatnim razem i był tak zachwycony moją osobą, że z
ekscytacji musiał się „załatwić”.
Zawładnęła mną
filmowa brawura. Chwyciłam piłkę i popędziłam w jego stronę. Miałam niesamowicie
straszliwe plany, które udoskonalały się z każdym połkniętym metrem. Aktorstwo
szło mi gładko tylko, gdy w grę wchodziły proste kłamstewka, dlatego tym razem
wcielę w rolę, będącą przełomem w mojej karierze. Śmigałam wśród ciemności po
cichutku, pilnując, żeby łobuz mnie nie spostrzegł. Przeszkodą numer jeden był
jego piesek, ale szczęście nagle mi dopisało – wilczur poczuł, że musi obwąchać
spód mijanej latarni. Pokierowała mną wesołość i zapał spiskowca, dlatego już
wkrótce, krocząc obrębami trawiastego boiska, przegoniłam Sasuke Uchihę i
wyskoczyłam z mojego terytorium, gdy byłam już zadowalające metry przed nim.
Trakt przywiódł
mnie do rozklekotanej ławy, która w czasach świetlności boiska służyła kibicom.
Wspięłam się na nią nieporęcznie, przez obfitujący we mnie stres. Poprzysięgłam
sobie, że uchowam strach gdzieś głęboko, ale na myśl ile mogę oczekiwać po tym
chłopaku, zaschło mi w gardle. Czy aby na pewno spełnię się w nowej roli i
dostanę zasłużonego Oscara?
I wówczas pojawił
się na ścieżce biegnącej wprost na mnie. Napuszyłam policzki, zmieniłam pozycję
na pół-leżącą i wsparłam się łokciem na ławie – mój majestat łatwo można było
skojarzyć z osiedlową mafią. Brakowało mi tylko smolistego płaszcza i
dziarskich okularów.
- No proszę, proszę… kogo my tu mamy? –
zagadnęłam w miarę głośno, gdyż wciąż dzieliła nas spora odległość.
Sasuke Uchiha
przystanął, a jego wilczur naprężył się w gotowości, ujawniając swoje
błyszczące kły. Luna z latarni znów go nie dosięgnęła, dlatego mimika stała się
dla mnie enigmą.
Wysunęłam
oskarżycielsko palec wskazujący.
- Mieliśmy dzisiaj zacząć pisać referat!
- Och – usłyszałam. Chwilę później Sasuke
Uchiha wlazł wreszcie do snopu światła. Głupio łudziłam się, że ujrzę skruchę,
jednak chłopak był niezrażony i zupełnie obojętny. Przez wrażenie, które na
mnie wywarł znów zaczęłam roztrząsać kwestie jego samotności z wyboru. Dlaczego
się na to zdecydował? Wyglądał zniewalająco! Skórzana kurtka, wyzierający spod
niej podkoszulek i luźne spodnie – to wszystko sprawiało, że Ino rozpłynęłaby
się przy pierwszej konfrontacji, a Naruto zacząłby czuć się zawistny o
nowiusieńkiego konkurenta w walce o względy klasowych koleżanek.
Poza tym… jego
twarz. Choć opatulała go nieprzyjemna i złowroga aura, jej rysy były bardzo
delikatne - w oględzinach wspomogły mnie cienie, które na wpół tworzyła
pobliska latarnia.
Zeskoczyłam z
ławki, zziajana po grze i zdezorientowana tym nagłym przejawem uwielbienia.
Odepchnęłam go od siebie natychmiast i wyszczególniłam punkty, w których Sasuke
Uchiha zdążył mnie rozgniewać.
- Chcesz czegoś konkretnego? – zapytał. Oczywiście
było to „suche” i wyzute z emocji.
- Proszę o audiencję! – parsknęłam.
Chłopak pokręcił
głową i ruszył przed siebie. Przerażona tym, że wyminie mnie w ordynarny
sposób, poczłapałam mu naprzeciw.
- Dlaczego nie przyszedłeś?
- Dokąd?
- Znakomicie! – Ze złości nie stać mnie było
na nic konkretniejszego. Jak mogłam sądzić, że Sasuke Uchiha nie będzie
kojarzył mojego nazwiska? Temu typowi wyleciało z głowy spotkanie, przy którego
omawianiu omal nie udusił klasowej koleżanki! – Żartujesz sobie ze mnie? –
wzburzyłam się. Po części przyczyniły się do tego moje własne konkluzje. – Mieliśmy pisać dziś wspólnie referat! Po
lekcjach.
Nie wyglądał na
poruszonego.
- Zapomniałem – powiedział po chwili napiętego
milczenia.
Teraz nie byłam już
pewna kto jest bardziej zagrożony w czyim towarzystwie. Naprawdę dopadła mnie
przemożna potrzeba na jakiś cios – najdrobniejszy kuksaniec. To był mój odruch
warunkowy od czasów potyczek z Haną i przekomarzań z Naruto, bądź Kibą. Ciężko
było mi to wstrzymać ze względu na „status społeczny” Sasuke Uchihy.
Stałam przed nim
bezsilna i w chwili, w której przypomniałam sobie o śladach na szyi, czarne
tęczówki podążyły w tę stronę.
Wydarzyło się coś…
niesamowitego.
Poczułam delikatnie
muśnięcie – ciepłe i łagodzące. Byłabym pewna, że gdyby w okolicach, które
tknął promieniował jakiś rodzaj bólu, ten dotyk natychmiast by się go pozbył. Choć
doświadczenie trwało niespełna sekunda, stało się dla mnie czymś
elektryzującym. Potem jego dłoń silnie i boleśnie przechyliła moją głowę w tył.
Po tej nieprzyjemności znów czułam to bezgranicznie ciepło.
Czy to możliwe,
żeby dotyk kogoś … kamiennego i nieczułego mógł być tak subtelny?
Gdy moje oczy się
rozwarły, zdałam sobie sprawę, że cała się telepię. Zdecydowałam się dzisiaj na
niezawodną bluzę, nadzieje pokładałam w mroku, który mógłby skutecznie
zatuszować zaczerwienienia na karku. A jednak Sasuke Uchiha ich nie przeoczył.
Wtedy z jego usta
wydobyło się wściekłe prychnięcie. Łagodzący dotyk ustąpił i coś znienacka
szarpnęło mnie za ramię. Twarz o delikatnych rysach zjawiła się wprost przede
mną. Byłam odurzona, jakby ktoś nagle wtłoczył we mnie jakiś narkotyk.
- Mało ci po ostatnim? – Otępiała patrzyłam na
bezkresne tęczówki, w których strzelały rozwścieczone języki ognia.
Wtedy się
obudziłam.
Choć próbowałam, za
nic w świecie nie byłam w stanie odnaleźć logiki w jego postępowaniu. Czy on
właśnie ma mi za złe to, że pomimo wyraźnych skaz na ciele, wciąż ośmielam się
zaprzątać mu głowę referatem?
Odstąpiłam od niego
gwałtownie.
- Nie przestraszysz mnie! – Głos mi drżał, ale
było to wynikiem wcześniejszych zaszłości. – Napiszemy to wspólnie!
Po raz kolejny jego
twarz uformowała się… tak jakby w zdziwienie. Niestety, chłopak szybko
potrząsnął głową, przy czym jego mimika wróciła do pierwotnej formy.
Wkrótce zaczął
maszerować przed siebie. Było dla mnie oczywiste, że jego kolejnych zamiarem
jest wyminięcie mnie.
Świadoma ryzyka,
znowu zastąpiłam mu drogę.
- Nie wiem dlaczego ta bardzo starasz się od
tego uciec, ale mam zamiaru tu i teraz ustalić termin kolejnego spotkania.
- Zejdź mi z drogi – mruknął przez zaciśnięte
usta, a ja zrozumiałam, że ostatkami sił tłumi w sobie furię. Och, dzisiaj
planowałam wrócić do domu w jednym kawałku. Bandanka nie byłaby pożyteczna w
przypadku uszkodzonej kończyny, lub skręconego karku.
Sasuke Uchiha
patrzył w punkt nad moją głową. Bierny dotąd piesek nagle ubogacił bezmierną ciszę
szczeknięciami. Potem do moich nozdrzy dostał się znajomy swąd. Wielkimi oczyma
gapiłam się jak chłopak zaciąga się papierosem. Gdy już myślałam, że kłąb
nieznośnego dymu uderzy w moją twarz, atakując dławiącym kaszlem, Sasuke Uchiha
piekielnie mocno zepchnął mnie w bok. Zachybotałam się, balansując między
upadkiem, a utrzymaniem równowagi. Wreszcie zwyciężyła pierwsza, bardziej
prawdopodobna opcja. Łupnęłam zadkiem o bruk, wypuszczając piłkę z objęć. Ta
poturlała się gdzieś w ciemność, ale nie było to godne uwagi. Wolałam
skoncentrować się na obliczu tego chłopaka, który wciąż tkwił w miejscu i wciąż
patrzył w jeden punkt.
Wilczur przyczłapał
do mnie i zaczął obwąchiwać. Byłam na tyle zbita z rytmu, że nawet nie
pokwapiłam się, żeby odegnać go machnięciem ręki.
- Hej, ja… - zamierzałam wykłócać się bez
oporów, ale Sasuke Uchiha wszedł mi w słowo.
- Jutro – rozbrzmiał oziębły głos.
- Jutro?
- Jutro, ta sama pora.
Dźwignęłam się na
nogi, gdy zaczął odchodzić. Mimo tymczasowej wygranej bitwy, wiedziałam, że
wojna nie została jeszcze skończona. Ruszyłam w ślad za nim.
- Jeżeli masz zamiar zachować się jak ostatnim
razem…
Zatrzymał się
nazbyt szybko, a ja przypadkowo rąbnęłam czołem w jego ramię. Będąc pewna, że
lada moment stanę się ofiarom kolejnych szarpnięć, odskoczyłam do tyłu jak
błyskawica.
Nasze spojrzenia
się skrzyżowały.
- Będę jutro – powiedział. – Masz moje słowo.
Poczułam smagania
wiatru, który chwilę później przywiał na oczy parę różowych pasm. Nie
odtrąciłam ich, zbyt zahipnotyzowana. Jego wzrok, acz zimny sprawiał, że
byłabym skora wybaczyć mu wszelkie błędy. Wicher zabawiał się włosami chłopaka,
udoskonalając jego obliczę. Przenikaliśmy się spojrzeniami dłuższą chwilę. Nie
wiedziałam co mną zawładnęło. To była jakaś obca, nieznana do tej pory potęga,
która wzbraniała mi ruchów. Wolałam patrzeć w jego oczy.
Nagle rozbrzmiał
telefon. Żenująca melodyjka z biblioteczki muzycznej Hany uderzyła w moje
bębenki jak pięść w trakcie zażartej bójki. Rozpoznałam utwór Fool for love od Stefy, a Sasuke Uchiha
odwrócił się do mnie plecami i zaczął się oddalać.
- P-przepraszam – bąknęłam, zażenowana.
Muzyka grała.
Zamiast wcisnąć zieloną słuchaweczkę i wyrwać się z tego przedziwnego marasu,
obserwowałam z telefonem w dłoni jak jego sylwetka wsiąka w mrok.
'Cause your kind of
a jerk, and for sure you're way too cool for me, śpiewała Stefy. Podejrzane dopasowanie tych słów do mojej obecnej
sytuacji zmusiło mnie do spauzowania utworu.
- Halo?
- Sakura-chan,
mam dla ciebie nowinkę! – usłyszałam w słuchawce, rozpoznając po
wesolutkiej intonacji mojego przyjaciela Naruto. – Przepraszam, że tak późno dzwonię. Mam nadzieję, że cię nie obudziłem.
Lekko zwiększyłam
dystans między głośniczkiem, a moimi uszami. Dźwięk był tak silny, że z
pewnością słyszeli go mieszkańcy okolicznych domów.
- Nie, nie obudziłeś. Właśnie…eee… kładłam się
spać. Co to za nowina?
- Ino
mówiła, że szukasz trenera!
Mimowolnie pacnęłam
się w czoła. Ta kobieta jest nieobliczalna.
- Po pierwsze: wcale nie mówiłam Ino, że
potrzebuję trenera. Po drugie: ona sama zaproponowała, żebym zaczęła jakiegoś
szukać. Po trzecie: co ty niby planujesz mi zaoferować?
- Siebie
– roześmiał się. – Wiem, że Kiba lepiej
specjalizuje się w tych sprawach, ale on ma mnóstwo dodatkowych zajęć po szkole
i wiesz, że zapisał się ostatnio do klubu kolekcjonerów. Możesz na mnie
polegać. Miałem kiedyś styczności z tym sportem.
- Co rozumiesz przez „styczności”? –
zainteresowałam się. Może rzeczywiście lepiej ubogacić swoje treningi i
zamienić obiekt martwy na żywego człowieka. Poza tym cichutko liczyłam, że
doświadczenie Naruto naprawdę pomoże stać mi się lepszą.
- To
rozmowa kwalifikacyjna? – rozbrzmiała następna salwa rechotu.
Nie mogłam
powstrzymać nasuwającego się uśmiechu.
- Możesz tak to potraktować. No dalej.
Opowiedz o swoich doświadczeniach.
Drżałam z zimna jak
osika, lecz z uporem słuchałam wymienianych przez niego osiągnięć. Szczególny
ziąb odczuwałam na nogach, które tylko do kolan osłaniały szerokie, piłkarskie
szorty. Mimo to rozpatrywałam opowieści Naruto. Przykładowo nie miałam pojęcia,
że w pierwszym semestrze został wezwany na zawody sportowe. Faktycznie
wymigiwałam się wtedy od dopingowania, ale ponoć stał na podium wspólnie z
Kibą. Oboje mieli też do czynienia z okolicznymi klubami piłkarskimi na
dłuższą, lub krótszą metę. Tym razem to Kiba uznał, że zespoły z Izumo nie są
godne jego talentu.
To opowiastki
zdołały mnie przekonać. Po pięciu minutach miałam załatwionego trenera i
pierwsze spotkanie, wyjątkowo na szkolnym boisku. Naruto mógłby się zniechęcić,
widząc moje zawodowe miejsce „pracy”. Zresztą otoczenie przerażało nawet mnie,
a on z natury był większą strachajłą.
Po zakończeniu
rozmowy nic nie mogło mnie powstrzymać – podskoczyłam wesolutko z zapałem
wygranego. Może z takim układem będzie dla mnie cień szansy podczas tegorocznej
rekrutacji.
Zanurzyłam komórkę
w kieszeni i już miałam zbierać się do domu, gdy nagle dotarło do mnie, że
wcześniej zapodziałam gdzieś piłkę.
- O nie! – wyrwało mi się. Oblana zimnym potem
wytężyłam wzrok w poszukiwaniu okrągłego obiektu. Wyjęłam świeżo uchowany
telefon i aktywowałam wyświetlacz, tworząc prowizoryczną latarką. Na survivalu nie miałabym szans na
przetrwanie. – Piłeczko… - rozpoczęłam lament. – Gdzie jesteś?
Wystarczyło zrobić
kilka kroków, zauważyć czyjeś skórzane buty ponad kostkę i wznieść wyświetlacz,
żeby rozpoznać twarz – palpitacja serca gwarantowana. Nic dziwnego, że
odskoczyłam od intruza z okrzykiem przestrachu.
- Tego szukasz? – Sasuke Uchiha stał idealnie
wyprostowany. W ustach miał papierosa, a dłoniach trzymał smycz i… moją piłkę.
Zarumieniłam się po
uszy. Nie mogła już dłużej znieść tych
żenujących scenek w wykonaniu naszej dwójki. Nie mieliśmy ze sobą nic
wspólnego, oprócz piekielnego referatu panny Cherron. Czy on tkwił tu w czasie
mojej telefonicznej rozmowy?
- Dziękuję – szepnęłam mimo wcześniejszych
nieprzyjemności. Zaświtały u mnie wpajane przez matkę maniery.
Chłopak cisnął
piłką w moją stronę. Złapałam ją oburącz, ale siła sprawiła, że zatoczyłam się
do tyłu, czując duszący ból w brzuchu. Ech, znowu zero delikatności.
Wiedziałam, że na pierwszy rzut oka można poddać wątpliwościom moją kobiecość,
ale domagałam się szacunku.
- Cofam to! – prychnęłam. – Nie jestem ci
wdzięczna. Jesteś… - I wtedy wtrącił się kaszel. – Zresztą nieważne!
Odwróciłam się na
pięcie, nasłuchując psich szczęknięć. Moja jawna wrogość wobec pana oburzyła
wilczura.
Nadal nie miałach w
głowie żadnych wyobrażeń naszej wspólnej pracy. Do im częstszej styczności z
Sasuke Uchihą byłam zmuszana, tym bardziej obawiałam się tego, na co przecież
tak bardzo się uparłam – zjednoczenia umysłowego w kwestii „miłości”. Nadal nie
wiedziałam także jakie będą rezultaty i czy w ogóle jakieś się pojawią.
Ten chłopak miał
chęć mordu żarzącą się w oczach i skłonności do bycia agresywnym, ale między
nami była taka jedna, cieniusieńka nic, dzięki której nie mogłam go
znienawidzić – oboje nie mieliśmy żadnego doświadczania w temacie naszego
referatu. To nas łączyło i sprawiało, że żywiłam nadzieje na zadziwiające
efekty naszej pracy.
Od autorki: Witam z powrotem po
wielu miesiącach! Get Around This – reaktywacja. Od dzisiaj możecie się
spodziewać w miarę regularnych – co dwutygodniowych rozdziałów – rozdziałów,
albo częstszych. Do końca poprzedniego fanficka zostały mi dwa rozdziały +
epilog, dlatego też w związku z tym, że to końcówka, będę mogła bardziej
skoncentrować się na tym blogu, a nie ukrywam ostatnimi czasu dużo myślałam nad
fabułą i wprowadziłam wiele nowości, które, mam nadzieję, przypadną wam do
gustu.
Ulepszyłam też
poprzednią wersję szablonu, bo zauważyłam, że nie działa on poprawnie na
wszystkich komputerach i laptopach.
Co do wydarzeń…
spodziewajcie się więcej SasuSaku. Fazę „nudnych początków” mamy już oficjalnie
za sobą.
Dziękuję za tak zadziwiającą liczbę obserwatorów i
przepraszam, że musieliście tyle czekać.
Pozdrawiam!
A-ke-mi-chan :33333333333333
OdpowiedzUsuńBoże, wreszcie, w końcu się doczekałaaam, mamo ;-;.
Rozdział świetny! Podoba mi się taki Sasuke- jeszcze wredniejszy niż jest naprawdę. No nic, czekam na następny rozdział!
Pozdrawiam,
Mikayo.
No i się doczekaliśmy kolejnego rozdziału :) Niestety zanim go przeczytałam, musiałam przypomnieć sobie poprzednie rozdziały :D.
OdpowiedzUsuńRozdział był fajny, chociaż tak właściwie mało się w nim działo, no ale czego tu się spodziewać po początkach ? :P
Sasuke, bardzo interesująca postać. Tajemnicza. Jestem ciekawa, czy tym razem zjawi się na spotkaniu. I co z niego wyniknie, bo temat pracy to oni mają ciekawy. Sama raczej lała bym wodę, gdybym miała takie zadanie. Na szczęście, jeszcze żadnej mojej nauczycielce nie wpadł taki pomysł do głowy!
Hmm...ten pan Shepherd wydaje mi się jakiś taki podejrzany. No, ale to tylko moje przeczucie.
Pozdrawiam,
Miliko.
PS. Zapomniałabym ! Szablon, jest cudowny! Boże, dziewczyno, z szablonu na szablon jesteś coraz lepsza! A ja wręcz nie mogę się zachwycić nad twoimi zdolnościami. Ugh...aż ci zazdroszczę! XD
Usuńcześć xD
OdpowiedzUsuńnie tylko ciebie długo nie było widać na tym blogu ;p. ja też zapuściłam korzenie na Ai No Ibuki i tego się trzymałam.
dzisiaj jestem tutaj i kulturalnie po długiej przerwie staram się napisać coś sensownego, a zarazem odpowiedniego jak na 3rozdział..
przyznaję, że mój ostatni komentarz.. bagatela w 1 rozdziale( żenada).. był dość kontrowersyjny. przecież jak mogłam nie chwalić cię za jakże wspaniałe kreowanie postaci, historii, miejsca i czasu.. ble ble ble.. bądźmy szczerzy, nic nie wiedziałam o zarysie..
obecnie jednak jestem urzeczona tajemniczą naturą Sasuke i jego psa, który mam wrażenie, reaguje jak właściciel xD. i tak, wiem, że główni bohaterowie powinni przejść przeobrażenie i w ogóle, ale ja tak bardzo chciałabym, by ta zamknięta natura Sasuke została do końca, a swoje uczucia okazywał z cichy, jak i dosłownie fizyczny sposób xD
tak.. to byłoby wielkie wyzwanie xD
pozdrawiam xD
Dwa rozdziały i epilog? Mogłaś nic nie mówić, teraz przechodzę załamanie nerwowe *chlip chlip* Ale pocieszająca jest myśl, że pozostaje jeszcze ten blog, do którego trzeba będzie się przyzwyczaić, bo szczerze powiedziawszy jeszcze go nie czuję, nie porywa mnie tak jak ANI. Ale to pewnie dlatego, że początki i przywykłam za bardzo do ANI, w końcu to dzięki tamtemu blogowi polubiłam Twój styl i wgl :) Ech, pewnie się rozbeczę na zakończeniu, jak ja nie lubię pożegnań, a to przecież będzie pożegnanie z tamtą historią T_T
OdpowiedzUsuńAle wracając do GAT! Była Temari, więc ja już jestem kupiona, w dodatku dogryzała sobie z Ino, więc wgl xd Tylko kiedy będzie Shikamaru? No weź, chociaż wzmianka, najmniejsza... Tak, jestem desperatką xd haha.
Ogólnie początek rozdziału dość spokojny, a nawet bardzo spokojny, bo trochę się ponudziłam. Odżyłam dopiero na oczekiwaniu Sakury w bibliotece, bo choć diabełek podpowiadał mi, że Sasuke się nie pojawi, to aniołek cały czas tłumaczył, żebym cierpliwie go wypatrywała. Nie żebym lubiła Uchihę, bo do tego mi daleko, ale wyczekiwanie jego pojawienia było frustrujące xd Dlatego jak okazało się, że Haruno prowadzi rozmowę z tym nauczycielem, poczułam zawód. No i ogólnie - ten facet od angola mnie drażni xd taki cukierkowy, idealny, w którym uczennice się bujają. I nie wierzę, żeby Tem się zarumieniła! Ona rumieńce tylko pozostawia dla Nary i basta! xd (wypatruję, wypatruję...)
Park, noc, boisko. Te fragmenty lubię najbardziej, bo mają ten dreszczyk adrenaliny. Jest ciemno, jest Sakura z piłką i zazwyczaj jest też Sasuke z psem xd Ten fragment zdecydowanie najbardziej mi się podobał, Sakura nawet przez chwilę była twarda, o! I moment, w którym Sasuke wodził dłonią po jej szyi, po tych śladach,a potem nagle bum - znowu brutal xd Ale obiecał jej spotkanie... tylko co on tam zobaczył ponad jej głową, hmm? A może, kogo? Ktoś tam był, czy to już ja się doszukuję nie wiadomo czego? xd A, no i coś tak czułam, że Uchiha podsłucha jej rozmowę z Naruto ;p
Pozdrawiam i WENY! <3
o tak xD zgadzam się z sugestią chusteczki aha, że możeby tak zaangażować do opowiadania nieco Nary xD.. byłoby ciekawie, trochę inteligentnie i cholernie upierdliwie xD tak tak tak xD
Usuńa propo.. chustaczko aha na twoim blogu troublesome love ostatnio wieje pustkami ;p
pozdrawiam xD
Widzisz, Akemii? Shikamaru cieszy się małym uwielbieniem, więc bądź tak miła i zaspokój nasze pragnienia! :D
UsuńPlus królowo miecza, wiem, że wieje pustkami ;< I chciałabym to zmienić, ale chwilowo praca mi to uniemożliwia. Wczoraj wróciłam z pracy na wyjeździe, a od jutra zaczynam nową pracę "na miejscu" chociaż w rzeczywistości będę musiała dojeżdżać do niej półtorej godziny. Ale będę miała więcej wolnego, więc wtedy postaram się coś ogarnąć. Miło mi, że ktoś się jeszcze tym interesuje ^^
Pozdrawiam również! :D
Też się zgadzam, im więcej Nary tym lepiej!
UsuńTo jak wszyscy to wszyscy! ja też się podpisuję xD.
UsuńAchh, och. Rodział wspaniały, zresztą jak zawsze. Cieszę się że zaczęłaś tworzyć nowego blogaa, bo no cóż, cięzko mi to powiedzieć ale Ai no Ibuki dobiega końca, więc juz wypełniasz ta pustkę po nim ^^ . Czekam na kolejny rozdział . gorące pozdrowienia ; **
OdpowiedzUsuńCześć Akemii. Od razu pragnę poinformować Cię, że możesz mnie już zaliczyć do grona Twoich fanek. Jakieś trzy dni temu przez przypadek znalazłam się na Twoim drugim blogu - Ai no Ibuki i ta historia pochłonęła mnie tak, że całość przeczytałam w jakieś dwa dni. Dziś dorwałam się do tego bloga i jestem zachwycona. Masz wspaniały, ciepły styl pisania. Twoje blogi są pełne humoru i zwrotów akcji. Dziękuję, że trochę ubarwiłaś mi wakacyjną zsyłkę na wieś (potocznie zwaną Zadupiem) i za to, że chwilami jak głupia szczerzyłam się do komputera czytając Twoje opowiadania :)
OdpowiedzUsuńOby tak dalej!
pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na następny rozdział :))
Dobra, dobra nadrobiłam wszystko: i tu i na Ai no Ibuki i znów jestem zachwycona. Czy to nie wydaje się monotonne? Świetnie odnzalazłaś się w tych naszych, szkolnych realniach.
OdpowiedzUsuńTa babeczka od francuskiego, jest moją faworytką. Sama uczę się tego pięknego języka i zrozumiałam wszystko co powiedziała, a dodatkowo spolszecznia pewnych wyrazów ubawiły mnie w stopniu conajmniej zadowalającym. Wielki plus za tę barwną postać!
Gościu od angielskiego całkowicie mnie urzekł. Mów co chcesz, ale dla mnie jest wysokim, wysportowanym blondynem z niebieskimi oczami i nic a nic to nie zmieni. No nie ma bata.
Czy Itachi mój kochany pojawi się na Get Around This? Strasznie mnie to zastanawia.
Mówisz, że SasuSaku wchodzi w życie od następnej notki? ;3
Chyba dwie i pół godziny spędziłam, aby przeczytać dwa rozdziały tu i na "AnI" czy jakkolwiek się to skraca. I to były najlepiej spędzone 2,5 godziny w tym tygodniu.
Poważnie się zastanawiam, czy nie przeczytać SOH po raz trzeci. Muszę ten pomysł porządnie rozważyć.
Cieszę się, że cały czas piszesz, nie przestawaj! :P
Pozdrawiam ;)
Weszłam na bloga, żeby sprawdzić czy może już coś jest i nie zawiodłaś mnie. :) Bardzo się ucieszyłam, kiedy zobaczyłam, że jest rozdział 3.
OdpowiedzUsuńWłaśnie nadrobiłam zaległości z rozdziałami, choć wcale z tego powodu nie jestem zadowolona, bo cudownie się czyta Twoje opowiadania, zwłaszcza jak ma się kilka rozdziałów do przeczytania. :D
Shepherd.. nauczyciel angielskiego. Mi jednak skojarzył się z Derekiem z Grey's Anatomy, więc nie mogę teraz go sobie inaczej wyobrazić. Nie dziwię się jednak, że dziewczyny za nim szaleją. xD Ma jakieś tajemnice, to widać.. Może już niedługo dowiemy się o co chodzi.
Miałam nadzieję, iż Sasuke pojawi się na tym spotkaniu, a tu lipa. Zapomniało mu się. ;_____________; Ach, jak tak można? -.-
Akcja w parku bardzo mi się podobała. Sakura już zachwyca się dotykiem mojego męża. *,* Ale co się dziwić, w końcu jest cudowny. Mógłby być tylko mniej gburowaty, aczkolwiek wiem, że na pewno zmienisz go na faceta nie do poznania. ;)
Cóż, pozostaje mi tylko czekać na kolejny rozdział i cieszyć się, że będzie dużo SasuSaku.
Szkoda, że kończysz Ai no Ibuki.. No, ale jest pocieszenie w tym blogu. ;)
Sayo! :D
Hmm, po pierwsze "a fe, Sasuś, kobiety bić". Myślę jednak, że będzie mooocno żałować swoich czynów w przyszłości. ^^
OdpowiedzUsuńPo drugie, to tylko moje wrażenie, że profesorek Shepherd (dobrze chociaż przepisałam? haha) dostawia się do Sakury?
Tęęskniłam za rozdziałami na tym blogu pomimo tego, że to dopiero początek. Ale co z tego?! Twoje opowiadania potrafią zauroczyć już po pierwszych dwóch wersach. I nawet nie wiesz jak cieszę się, że kolejne rozdziały będą pojawiać się tu regularnie.
W sumie nie wiem, co Ci mogę tu jeszcze napisać, bo nadal chowam się za doniczką w oczekiwaniu na Twoją opinię o moim jakże krótkim prologu, haha.
Zapewne pomęczę Cię później na GG. : *
Mari
Wow!!!!!!!! Uwielbiam to opowiadanie!! Uwielbiam jak je piszesz!!! Uwielbiam w nim wszystko!!!. Jest to chyba jedne z moich ulubionych blogów :)
OdpowiedzUsuńZ tego co przeczytałam pod notką to rozdział ma się pojawiać najpóźniej co 14 dni więc 17 powinien już być :P Czekam z ogromną niecierpliwością na ciąg dalszy :D
Kiedy kolejny rozdział?
OdpowiedzUsuńRozdziała jak zawsze genialnie napisany :).Sasuke jako łobuz jest bardzo ciekawy ;).Bad boy'e mają to coś.Nie wierzę też,aby zachowywał się tak od zawsze,czy zostanie kiedyś wyjaśnione czemu jest taki?.Widzę też,żewieczorem jest tak-Sasuke wychodzi na spacer z psem,Sakura gra w piłkę.Nowy szablon jest pro :).Swoją drogą Sasuke w GAT przypomina Yoshidę Haru z Tonari no Kaibutsukun.Oboje są łobuzami,biorą udział w bójkach,przystojni,no i mają podobne zachowanie.Takie jest moje zdanie :).Sasuke zapomniał o spotkaniu w sprawie referatu,wściekłość Sakury.Jego odpowiedz zwaliła mnie z nóg,zapomniał :3.Skąd ja wiedziałam,że nie przyjdzie na to spotkanie.Teraz obiecał,że się zjawi,pożyjemy,zobaczymy.
OdpowiedzUsuńcudnie, cudnie, cudnie. Niby banalnie, a tak wspaniale. Oczywiście nie zrozum mnie źle jeśli chodzi o słowo ' banalnie '. Miałam na myśli, że ten rozdział jest napisany prosto, a jednak cudownie. Akcja zaczyna się dopiero rozkręcać. Myśle że Sasuke zmieni w końcu nastawienie Sakury. Ale oczywiście, wszystko po koleii. Myślę że i na tym blogu będzie mnóstwo niespodzianek. Świetnie to wykombinowałaś, z tym zamiłowaniem naszej rożowej do piłki nożnej. Hobby fantastyczne. Ćóż ja mogę jeszcze dodać. Oby tak dalej Akemi, oby ta wena dawała ci się we znaki . Pozdrawiam .
OdpowiedzUsuńA poniżej link do mojego bloga, chętnych gorąco zapraszam
http://destiny-sasusaku-yumiiko.blogspot.com/2013_02_26_archive.html
Ech, blogger nie lubi albo mnie, albo ciebie. Znowu nie powiadomił o notce ;__;
OdpowiedzUsuńZacznę może od.. szablonu. Bardzo ładny, a fota z nagłówka podbiła moje serce <3
Mam wrażenie, że profesor Calvin (Klain :D) odegra większą rolę w opowiadaniu, czy mam rację to się okaże, ale wydaje mi się, że jego postać mogłaby dużo namieszać ;D
Ciągle intryguje mnie ten Sasuke.. matko jaki on tajemniczy! I ta jego brutalność.. jestem ciekawa jego historii, czy stał się taki przez śmierć rodziców, czy masz zupełnie inny pomysł na wytłumaczenie tego wszystkiego.
Mam nadzieję, że następne spotkanie już się odbędzie, bo aż mnie zżera ciekawość czy Sakura wyjdzie z niego cało ;D
Pozdrawiam, buziaki ;3
Blog zapowiada się genialnie. Nie mogłam się doczekać kiedy stworzysz historię w której wszystko dzieje się w prawdziwym świecie. Takie historie najbardziej do mnie docierają. Mam nadzieję, że nie opuścisz tego bloga. Nie mogę się doczekać nowej notki. A co do szablonu to genialny. :)
OdpowiedzUsuńNiesamowicie się zapowiada... A szablon jest niesamowity! O ile Sasuke wygląda ok, to Sakura jest wsprost genialna.
OdpowiedzUsuńCo do samego tekstu, prócz drobnych błędó,w nie mogę powiedzieć ani słowa krytyki.
Weny!
F.
Trochę zwlekałam z przeczytaniem rozdziału, ale w końcu znalazłam czas i przybyłam!
OdpowiedzUsuńCo do szablonu, jest świetny i ten "hipsterski" Sasuke i "hipsterska" Sakura, cholernie mi się podobają ^^
I ogólnie kolorystycznie mi się podoba ;)
Co do rozdziału, nie wiem co napisać xd Pan z angielskiego wydaje się co najmniej dziwny, niby w porządku, ale jakiś taki.. Nie wiem xD Śmierdzi mi tu coś xD
Real Madryt <3 huhu! Pamiętam jeszcze dość niedawno byłam zapalonym kibicem tego klubu (teraz mój entuzjazm nieco zmalał, ale wciąż jestem wierna). Cóż świeży *prawie jak świeże bułeczki prosto z pieca xD* pomysł z tą piłką nożną i wplątaniem w to Sakury - nie pamiętam już czy to pisałam czy nie xD
Sasuke jest tu strasznie "groźny" i jego wilczur też się tak prezentuje *chociaż kocham tego wilczura*
No i jestem ciekawa efektów treningu Sakury z Naruto, to będzie mieszanka wybuchowa ;D coś czuję, że Haruno nie będzie miała łatwo ;)
Również ciekawa jestem jak potoczy się spotkanie Sakury i Sasuke, br.. aż mam ciarki na plecach.
No i jeszcze ta informacja o ANI, dobijasz mnie wiesz? ;(
Lecę czytać następny rozdział <3
Coś czułam, że Sakura nie będzie miała łatwo. Wiedziałam, że chłopak nie zechce zawitać w bibliotece, a mimo to, jak główna bohaterka miałam do końca cień nadziei, że jednak to zrobi. :))
OdpowiedzUsuńSasuke z rozdziału na rozdział wydaje się jeszcze bardziej mroczny, a tym bardziej tajemniczy. Nie mogę rozgryźć, o czym myśli. Nieprzewidywalny typ- chyba tak go można śmiało określić.
Nie sądziłam, że dziewczyna użyje bandany, żeby zakryć szramy. I widocznie nie tylko mnie to zdziwiło. Jak dobrze, że Ino sama podsunęła pomysł na kłamstewko.
Te wypady Sakury na boisko przez park, spotykanie tam chłopaka, ich konfrontacja coraz bardziej mnie ciekawią. A jeszcze bardziej to, jak z takich wrogich nastawień nakierujesz ich na tor zaprzyjaźnienia się, a potem miłości. :))
Życzę masy weny! :*
Ja to na miejscu Sakury już w życiu bym nie weszła w drogę Sasuke :D a jakby znowu jej coś zrobił? :( yay, intryguje mnie twoje opowiadanie strasznie :D idę czytac daaaalej :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :D